Jan "Myslnik" Herman

Szemrana sprawiedliwość w szemranych biznesach

2011-12-02 07:27

W trudnej sprawie kojarzonej z nazwiskiem Olewnik nie powinniśmy się spodziewać żadnego rozwiązania, które miałoby coś wspólnego ze sprawiedliwością rozumianą kodeksowo. Bo w tej sprawie nikt nigdy nie zawracał sobie kodeksami głowy.

 

W Polsce „powiatowej” mamy zawsze do czynienia z kilkudziesięcioma interesami funkcjonującymi w formule „szemranej”. Nie ma reguły, kto to jest, ale najczęściej są to ludzie, których nie interesuje przeciętny dochód uzyskany w przeciętnie żmudnym codziennym trudzie.

 

Cóż to jest biznes powiatowy? To są firmy budowlane, transportowe, kupił-sprzedał, sklepiki, składy, hurtowienki, usługodajnie, knajpeczki, pożyczkodajnie, przejęte od państwa cegielnie, piekarnie jeszcze z czasów dawnych i te nowe. Nie ma fachowca, który jest w stanie takie coś skontrolować. Poliszynel coś tam wie – ale w papierach część jest „w porządeczku”, a część w ogóle idzie szlakiem nie wiadomo jakim, gdzie rachunek zysków i strat nie jest księgowany, tylko „notowany w pamięci”.

 

W tyglu spraw powiatowych nic nie jest legalne do końca. Świat papierów, dokumentów, pozwoleń, rejestracji – to jedno, a rzeczywiste sprawy – to drugie. I to wszystko „uchodzi”, bo jak inaczej żyć? Czasem poprosi się o coś kolegę, który akurat nosi mundur czy togę, czasem ktoś z rodziny ma dostęp do akt i ksiąg rejestrowych: sprawy można zawsze załatwić tak, żeby było w porządeczku.

 

Powiatowo-parafialna społeczność „na oko” wie, czym się kto zajmuje. Szczegółów nikt nie zna, ale oko sąsiada rejestruje rozmaite drobiazgi i układa sobie obraz: Maliniak jest sumienny, chodzi na mszę, wychowuje dzieci, a Kościelniak jest narwaniec, spotyka się z jakimiś takimi…

 

A u „szemranych” jest jeszcze bardziej mętnie. Tam nikt sobie jakimiś przepisami głowy nie zawraca. Sprawy formalno-oficjalne jakoś się kręcą. Najważniejsze sprawy są dogadywane po cichu, ktoś zaufany to notuje w kajecie – i się kręci. W rozumieniu jakiegokolwiek kodeksu jest taka działalność nielegalna, ale żadna powiatowa władza nie będzie się wgryzała w szczegóły, bo jak tu dociskać Maćka i Franka, gdy wiadomo, że tak samo działa Zdziś, Karol, Zbyszek i 27-miu innych? Brać czyjąś stronę – bez sensu. A wszystkich nie da się dociskać, bo cały powiat się rozsypie. Wiedzą o tym policjanci, starostowie, podlegli urzędnicy: to są wszystko koledzy ze szkoły, z podwórka, z ulicy. Jedni z drugimi się lubią, inni zaś się nie lubią, i co z tego?

 

Zamiast kodeksów tworzonych gdzieś w Warszawie – tu funkcjonują reguły szemrane. Wiadomo kto czym rządzi, kto kim kieruje, komu gdzie w drogę nie wchodzić, na co przymknąć oko i ucho, co robić formalnie, a co „po ludzku”. Wchodzą w to całe towarzystwa i całe rodziny. Ten temu pomoże, ten temu będzie wdzięczny. Spory rozstrzygają „ojcowie”, czasem przemówią do kogoś, czasem mu zrobią jakąś krzywdę na interesach.

 

Po jednym czy drugim weselu, na którym zgodnie balują wszyscy, nawet ci co mają ze sobą na pieńku, a do tego ci z lokalnych urzędów, organów, służb – nie ma „obcych” w miasteczku. Czasem na wesele trafia ktoś „nie stąd”, ale zawsze wiadomo między gośćmi, czyj on jest znajomy i jaki jest jego domyślny status.

 

*             *             *

Biznes ma to do siebie, że obarczony jest ryzykiem. Im bardziej biznes szemrany, im dalej mu do praworządności – tym ryzyko większe. Normalne, biznesowe ryzyko.

 

I kiedy ktoś utrefił, kiedy coś nie zagra – nikt nie chodzi „do wójta”: obija się mu mordę, zabiera mi się coś wartościowego. Albo ustala się „między swemi”: jesteś mi winien tyle to i tyle. Do świąt się rozliczasz. Wszyscy „zainteresowani” to wiedzą, i jest w porządku, sprawiedliwie. Szemraną sprawiedliwością, oczywiście.

 

Gdyby nad każdym takim codziennym czynem w powiatowym biznesie pochylił się pryncypialny prawnik-dogmatyk – dostałby ataku serca albo wywołałby aferę powiatową, jak słoń w składzie porcelany. A gdyby przypadkiem zajrzał „za zasłonę”, do kręgu spraw szemranych – już widziałby oczami wyobraźni swoją medialną sławę. Idiota, życia nie zna.

 

Po co komu taki pryncypialny prawnik-dogmatyk? Oj, nie zrobi taki kariery w powiecie, będzie porządkował stare akta i wykonywał inne mało ambitne roboty. Albo wyjedzie.

 

*             *             *

Można sobie wyobrazić, że Olewnik jest miejscowym obywatelem „szacunku godnym”: doszedł w powiecie do pozycji kogoś, z kim warto dobrze żyć, jeśli chce się coś ugrać w biznesie, polityce, w administracji, w rozmaitych powiatowych sprawach. Jak doszedł? A kogo to dziś już obchodzi? Szarzy ludzie znają go z widzenia, ludzie powiatowej władzy urzędowej znają go osobiście, bez podtekstów, podobnie „konkurencja”. Temu pomoże, tamtego wesprze, innego obsobaczy, na kogoś nałoży „hamulec” i on już radnym nigdy nie będzie, pókim żyw. Normalne życie powiatowe.

 

Dorasta syn. Trzeba go „wyposażyć” na życie. No, dobra, niech idzie na swoje, stary Olewnik będzie czuwał. I tak nic tu się nie dzieje bez jego wiedzy. Syn nie wie nawet 10% z tego, co rzeczywiście robi „stary”. Po co ma wiedzieć? Na oko wiadomo, a szczegółami nie trzeba sobie zawracać głowy. Zwłaszcza kiedy już ma się na sumieniu własne szczegóły: kupił-sprzedał, rozliczył się lepiej lub gorzej, coś obiecał, czegoś ma prawo się spodziewać. Normalka, interesy.

 

I nagle coś nie skleiło się, nie dopasowało. Normalka, bywa, zwłaszcza że synalek raczkuje. Załatamy, czekaj, synek, zostaw to tacie. A może to było coś innego? Kto to wie? Policjanci Sławek i Kuba? Asesor Zbyszko, ten od Walenckich? Urzędnik burmistrzowy Franek, ten co chodzi za Beatką od Skorków? Lepiej żeby nikt nie wiedział za wiele, bo tata szykuje jakiś „nacisk” na kontrahenta, który nie zna swojego miejsca w szyku, nie wie z kim pogrywa.

 

Tata zrobił swoje. Ale tamten nie w ciemię bity, ma swoje „chody”. Przy tym to nie jest jakiś „obcy”, wszyscy są ze sobą jakoś przemieszani metodą „on-onemu”. Wie jak uderzyć tatusia, żeby sobie nie myślał za wiele.

 

W niejednym konflikcie trzeba, aby ktoś się opamiętał. I to wystarcza. Zwłaszcza na niwie szemranej. Ale bywa, że nikt się nie chce opamiętać, bo ktoś komuś nacisnął na honorowy odcisk. Na jakąś wartość wielką jak piramida, choć powiatowej miary.

 

*             *             *

Olewnik zrobił komuś „sprawiedliwą” krzywdę, to jasne. Może to było wyrównanie rachunków, może nauczenie moresu, może przypomnienie starej sprawy, może wstawienie się za synkiem. Kto to wie? Trzebaby znać w szczegółach życie i ludzkie troski starego Olewnika. A tego nie wie w pełni nawet rodzina. Ktoś jednak zrozumiał to po swojemu.

 

No, i stało się.

 

Syn jedzie ze znajomymi skądś-dokądś. Okaże się jednak za chwilę, że to nie jest jakaś zwykła jazda. Znajomi stają się tajemniczy, mówią mu: ten tu obok ciebie koleś to „Magma” z Kosarzewa, taką ma ksywę. Nie znasz go, ale on wie co ma robić, gdybyś podskakiwał. Otóż twój rodziciel dostał szajby, rozrabia, podobno chodzi o twoje niedorobione sprawy. Wytłumacz mu, masz tu telefon, żeby dał 300 tysięcy, powiedz że ciebie porwaliśmy czy coś takiego. Żadnych numerów, jasne?

 

Tata? Oni mnie porwali, podobno spaliłeś Spaślakowi masarnię, ja nic nie wiem, weź się z nimi rozlicz, bo oni mnie mają w samochodzie (a może już w jakiejś chałupie na bezludziu).

 

Tata zaczyna rozumieć, że coś nie gra. Uruchamia znajomych z wymiaru i ze służb. Toż to zblatowani ludzie, niech znajdą syna, cicho sza na razie, syn wróci, nie ma sprawy.

 

Zblatowani ludzie dzwonią do kogoś, do kogo nie zadzwoni już stary Olewnik, bo już mu się nie chce, bo już mu grdyka chodzi na myśl o nim, załatwi drania jak go dopadnie. Dowiadują się ludzie, że sprawa jest na ostrzu noża. Ustąp – mówią, do Olewnika. Ja? Oni mi syna porwali, od czego jesteś policjant, po co pracujesz w prokuraturze? Róbcie coś, bo nie ręczę za siebie!

 

Nagle szemrane „zwykłe” niedociągnięcia i przedobrzenia zmieniają się w regularny kryminał. Zblatowani ludzie nie mogą nie reagować. Uruchamiają „swoich” podwładnych. Tych, co wiedzą i rozumieją więcej niż pozostali policjanci, niż pozostali w prokuraturze. Powstają już służbowe i urzędowe notatki, ale jak się sprawa szybko rozwiąże – to się to jakoś pousuwa, po prostu trzeba uspokoić starego Olewnika.

 

*             *             *

Nikt, nawet ci co byli w oku cyklonu, nie są w stanie powiedzieć precyzyjnie ani tego, kiedy sprawa szemrana przekroczyła jakieś zwyczajowe, szemrane granice, ani tego, kiedy działania służb i organów z „koleżeńskiej przysługi” przeistoczyły się w regularną robotę formalną.

 

To jest nieistotne. Dla nas, „z Polski” informowanej medialnie, ważne jest to, że od jakiegoś momentu sprawy dzieją się nieodwracalnie. Polska powiatowa rozumie, że tam są jakieś sprawki „takie jak u nas”, że aby wyjaśnić wszystko, trzebaby zacząć od stworzenia świata, a nie od telefonu synalka, że ojciec musi się rozliczyć, bo będzie bieda.

 

*             *             *

Synek jakiś czas współpracuje z „porywaczami”. Ale orientuje się, że ojciec się zaparł. Że sprawy przestały być powiatowymi rozgrywkami, tylko wylały się poza to co dopuszczalne w szemranym świecie. Co robić? Kolesie go nie wypuszczą, zanim ojciec się nie ugnie, a ojciec – znam go przecież – nie popuści. Źle.

 

Ci zaś, porywacze z bożej łaski, też nie wiedzą, co z tym robić, plan był taki, że stary Olewnik pęknie, a tu synalek zaczyna podskakiwać, trzeba mu przylać z kopyta raz, drugi, bo nie współpracuje już tak chętnie.

 

Stary Olewnik dzwoni coraz bardziej nerwowo w różne miejsca, robi z powiatowej sprawy regularny kryminał, zatrzaskuje tym samym różne drzwi za sobą, na głucho. Porywacze też dzwonią do zleceniodawcy, co robić, bo nie idzie jak miało iść. Ależ się porobiło! Zleceniodawca wie więcej o sprawie, mówi zatem: trzymajcie go, spróbuję inaczej…

 

A mógł odpuścić, mógł kazać dać kopa synalkowi, połamać ręce i zostawić gdzieś w polu…

 

Policjanci, prokuratorzy, wszyscy formalni i urzędowi święci też się zorientowali, że sprawy zaszły za daleko. Zatem idziemy dwojako: próbujemy jeszcze „po dobremu”, ale już produkujemy papiery „lege artis”, bo w końcu mamy swoje profesje i stanowiska. Sprawa już nie da się „zawrócić”, stała się urzędowa, oficjalna.

 

*             *             *

Niby-porwanie od siedmiu boleści, takie dla postrachu, opuściło swojskie granice świata szemranego.  Stało się formalno-prawnym faktem, poza powiatowo-szemraną kontrolą. Nikt już nad tym nie panuje.

 

Lokalny poliszynel, zwłaszcza ten szemrany, z grubsza wie i rozumie, czuje o co chodzi, ale sprawę mają już ONI i MEDIA. Olewnik i jego konkurent nadal grają swoje powiatowe „coś tam”, ale już tylko jako gracze oboczni, los sprawy jest w ślepych rękach tzw. sprawiedliwości, a te ręce, te na poziomie powiatowym, są szemrząco drżące i niezbyt już czyste. Każdy więc przędzie na boku swój wzorek, czyli mataczy a zarazem rozpaczliwie, z determinacją podąża do formalnego celu: złapać porywaczy. Jakby od porwania się to wszystko zaczęło, jakby to załatwiało sprawę.

 

A z synalkiem coraz gorzej. Wpada to w szał, to w rozpacz, to w depresję. No, trudny się robi!

 

Nie ma na niego zlecenia, ale rzezimieszki mają go już dość. Muszą odblokować adrenalinę, spuszczają mu łomot raz, drugi. Trochę przesadzają, prawo nazywa to torturami. Kogo tu obchodzi prawo?  Jak zwał – tak zwał.

 

Może tata o tym wie nawet, bo wreszcie płaci (za masarnię?), a policji „nie udaje się” obława czy zasadzka, forsa znika w czarnej dziurze. Tak miało być?

 

Zresztą, kto wie jak było…

 

Wypuścić młodego? Tak się nie robi w tym fachu, zbyt długo był z nami, wszystko wie. Rzezimieszki likwidując umęczonego torturami synalka zamykają męczący rozdział. Uff!

 

Ale tym samym wydali na siebie wyrok. W ciągu kilku lat będą po kolei wieszać się w więziennej celi. Ot, tak, po prostu! Dopada ich prawdziwa, czyli szemrana, powiatowa sprawiedliwość.

 

*             *             *

Co na to tata? Już zrozumiał? Dla medialnej publiczności jest ofiarą. Stracił syna. Dla wymiaru sprawiedliwości – już niekoniecznie. Im bliżej domu – tym gorzej to dla niego wygląda. Szemrany powiat wie swoje. Miejscowi „wymiarowcy” i „organiści” wiedzą też swoje, tym bardziej, że jeszcze niedawno wszyscy razem zgodnie imprezowali. I teraz „organiści” i „wymiarowcy” czują się wrobieni przez starego w jakąś piramidalną kaszanę. Już nikt nigdy z nimi nic nie załatwi.

 

Zresztą, co tu załatwiać?

 

*             *             *

Jakikolwiek będzie finał – będzie on tylko ćwierć-finałem.

 

To i tak jest stosunkowo prosta sprawa. Rzeczy nabierają powagi i rozmachu, kiedy szemrani powiatowi ludzie, kiedy równie szemrane sprawki trafiają do dużego miasta, do dużej polityki, do wielkich biznesów, do ważnych urzędów i organów.

 

Wymieniać po kolei polskie afery, sprawy rozliczone zaledwie po łebkach, zamiecione pod dywan? Czy jednak Czytelnik sam pamięta?

 

 

 

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje