Jan "Myslnik" Herman

Nowomownik. Okiem Środkowity

2012-01-13 09:11

Trzy nowinki słownikowo-językowe ostatnich lat, doświadczone na jawie i internetowo, podobają mi się bardzo w ostatnich czasach: epitet „wykształciuch”, oznaczający żerownika niby-salonów nie będącego jednak w stanie sprostać ideałom inteligenckiego powołania, wprowadzony jeszcze przez Romana Zimanda i wcześniej Aleksandra Sołżenicyna (образованщина), odświeżony przez Ludwika Dorna, określenie „lemingi” opisujące stan ducha i umysłowość pewnej „kategorii obywatelskiej” (chętnie przyjmę podpowiedź co do autora tego pojęcia) oraz całkiem świeża opowieść-przypowieść o Prawitach i Lewitach, czyli o tym, kto był pierwszy, a czyje na wierzchu, uruchomiona-zainspirowana chyba przez blogera Jeremiasza Paliwodę.


Sam lubię tworzyć swoje, oryginalne pojęcia albo przeredagowywać stare. Z zazdrością więc śledzę kariery tych zgrabnych pół-słowek.


Jestem niewątpliwie wykształciuchem, inteligentem w pierwszym pokoleniu, nie wyszkolonym w intrygach, nieobytym w serwowaniu via salony dysput na użytek pospólstwa, niewprawnym w manipulowaniu etosami, choć przejętym humanizmem i pro-społeczną misją. Mam też niewątpliwie przeszłość w roli leminga, zaliczoną w czasach jurnych, w latach roześmianych. Może zresztą nadal trochę leminguję.


Co do najnowszej opowieści-przypowieści, jestem zdecydowanie Środkowitą, czyli kimś, kto wylazłszy, wygramoliwszy się nie bez tęsknot z plemienia oswojonych z ciemnotą Lewitów, nie ubiega się o akces do stada Prawitów, z przyczyn rozlicznych, ale mówiąc najprościej: „po co mi to”.


Sensem życia Lewitów jest przeniesienie wielu aspektów świata ciemności do świata błękitów, aby w ten sposób uczynić go bardziej swojskim (wszak we własnym smrodku – cieplej). Sensem życia zaś Prawitów jest eugenika Lewitów, jako nosicieli ciemnej zarazy. Ta różnica interesów pokryta jest pozornym sporem ideologicznym o wartości ponoć najwznioślejsze.


Dawno, bardzo dawno temu, nawet nie pamiętam kiedy, pisałem i głosiłem: konserwatysta to taki ktoś, kto maluczkiemu zapowiada, iż skoro już Los mu poskąpił, a Opatrzność go doświadcza, to on zostanie jego patronem i mecenasem, i nie da mu zginąć, byle ów maluczki był lojalny i pokorny. Prawicowiec ma inną optykę, widząc ubogiego powiada: nieudaczniku, nie inwestowałeś w siebie, nie byłeś asertywny, nie myślałeś pozytywnie i progresywnie, nie dość jasno i sprawnie się ogłaszałeś – sameś sobie winien, sczeźnij. Lewicowiec zaś, widząc kogoś poślizgniętego, gnębionego przez los, oznajmia: zrobię wszystko, by w przyszłości nie było maluczkich, dołącz do mnie, bo tylko w swej masie zdołamy świat zbawić.


W opowieści-przypowieści o Lewitach i Prawitach widzę ten odwieczny, niebezpieczny pierwiastek pobłądzenia: uprościwszy świat „biblijny”, autorzy rozwijacze opowieści-przypowieści zyskali atrakcyjność opartą na dziewiczej prostocie i jasnym przekazie, który zrozumieją nie tylko wykształciuchy, ale i lemingi. I zaadoptują go do swoich dyskusji na salonach, a może na trzepakach czy nawet w piw-barach. Kto wie, może też „pod celą”.


W opowieściach-przypowieściach starotestamentowych Lud Boży, wędrujący od piramid ku Ziemi Obiecanej, składał się z szarej, powolnej siłom rozmaitym tłuszczy (11 plemion prawnuków Abrahama), oraz z plemiona kapłańskiego, potomków Lewiego, 12-tego syna Jakuba. Cokolwiek powiedzieć o wielu odstępstwach i patologiach, a nawet o opinii Jezusa o faryzeuszach, lewitów biblijnych nie sposób jest utożsamiać z ciemnotą. W dodatku sam przypadek pana-jezusowy jest dowodem na istnienie trzeciej „siły sprawczej”, uznanej przez potomność za najwłaściwszą.


Jezus był niewątpliwie Środkowitą, w tym sensie, że „trafiał w sedno”: żył cnotliwie, nazywał rzeczy po imieniu. Tłumaczył kapłanom, na swoje nieszczęście publicznie i bez zahamowani, że źle służą Sprawie (a dobrze sobie samym), tłumaczył pospólstwu, że jest najbardziej umiłowane przez Opatrzność i swobodnie się przemyci przez ucho igielne.


Zebrał Środkowita początkowo partię w sensie sienkiewiczowskim (apostołowie i uczniowie), a kiedy zszedł (a raczej wstąpił), jego partia urosła w najpoważniejszą siłę i podzieliła się na rozmaite frakcje, nie bez pobłądzeń i grzechów wszelakich.


No, to tyle. A wyrzekłszy to zaklęcie splunął siarczyście.


Ten zaś, co rozwijał przypowieść o Lewitach i Prawitach, robił dalej swoje. Lud to czytał i nadal głupiał, za to trwał w urzeczeniach, ochach i achach. Znaczy – samorealizował się wtórnie i zastępczo.
 

 

 

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje