Jan "Myslnik" Herman

List otwarty do Dyrektora Izby Celnej

2010-11-10 16:22

 

Jan Herman                                                                          Warszawa, 8 listopada 2010 r.

 

 

 

Dyrektor Izby Celnej

W Białymstoku

 

Panie Dyrektorze!

 

Piszę do pana jako Obywatel. Piszę też jako partner w konkretnych sprawach, jednej już rozstrzygniętej na moją „korzyść”, drugiej rozpatrywanej właśnie przed polskim sądem powszechnym. Piszę jako ktoś, kto być może ma rację i może coś podpowiedzieć, skoro – mimo wyraźnego wsparcia Sądu dla „pańskiej” Izby Celnej – „wygrałem” już jeden prawomocny wyrok przeciwko Izbie Celnej kierowanej przez pana. Piszę też jako ktoś, kto ma przekonanie, że został przez Izbę Celną lub konkretne osoby w niej zatrudnione po wielekroć skrzywdzony, najprawdopodobniej „z użyciem” łamania prawa, co grozi procesem karnym przeciw funkcjonariuszom państwowym-publicznym.

 

Nie piszę do pana jako petent: nie mam żadnych interesów urzędowych z Izbą Celną w Białymstoku. Ale mimo to – moim zdaniem – występują ważne powody, dla których mógłby pan odpowiedzieć pozytywnie na moją propozycję spotkania w pańskim biurze, przy okazji odbioru przeze mnie z kasy zwrotu bezprawnie pobranych przez komornika kwot.

 

Poniżej – powtórzona moja propozycja spotkania, z uzasadnieniem, którego pan zażądał.

 

 

*             *             *

Kiedyś, 20 lat temu, namówiony przez Ojczyznę, podjąłem działalność gospodarczą. Nie byłem profesjonalistą, ale po krótkim czasie „obracałem” dość dużymi kwotami. Biznes – jak to biznes – kręcił się różnie, aż upadł, okradziony przez nieuczciwego kontrahenta na kilka milionów dolarów. Od upadku nie podjąłem więcej działalności gospodarczej, stwierdzając w swoim sumieniu, że skoro nie umiałem upilnować rozwijającej się firmy przed zwykłymi złodziejami, skoro zostałem przez nich zmuszony do krętactwa dla ratowania pozostałych interesów - to nie nadaję się na biznesmena. W postanowieniu tym wytrwałem do dziś. Gdybym kontynuował działalność – to może zarobiłbym na pokrycie różnych strat, które wyniknęły z bankructwa, i na obronę przed sądami, ale czułbym się źle wobec siebie, ryzykując kolejne niepowodzenie na skutek własnej amatorszczyzny.

 

Postronnym Czytelnikom wyjaśniam: mój biznes rozwijał się dzięki rosnącemu zaufaniu kontrahentów krajowych i zagranicznych, mimo różnych „wpadek”, a moją amatorszczyznę można dostrzec wyłącznie w tym, że nie brałem pod uwagę, iż od pewnego poziomu „obrotów” (kontraktów) nie chodzi o transakcję, tylko o „inżynierię”. Dość powiedzieć, że nie zostałbym okradziony, gdybym zgodził się na wspólnictwo w cwanym przejęciu kilkunastu pociągów stali. I dość powiedzieć, że ten kto ostatecznie dokonał przestępstwa, bezkarnie wymachiwał potem przed którymś z Sądów sfałszowanym dokumentem mojej firmy, poświadczającym, że rezygnuję z wszelkich roszczeń wobec jego firmy, jakbym był niespełna rozumu samobójcą!

 

Bankructwo mojej firmy spowodowało, że wielu sępów zechciało na tym skorzystać. Stąd nieopłacone cło za jakiś kontrakt, choć moi kupcy za każdym razem w umowie zobowiązywali się do pokrycia kosztów „granicznych”. Jako formalny importer odpowiadałem za te opłaty, ale za każdym razem umiałem wskazać kontrahenta, który umową brał opłaty na siebie. Skoro jednak ja już „zdychałem” wraz z firmą, niektórzy uznali, że można zyskać na tym nieopłacone cło. Kopie kontraktów znane były Urzędom Celnym, bo składałem je wraz z upoważnieniami dla kontrahentów do odbioru towarów.

 

Izba Celna w Białymstoku, którą pan, panie dyrektorze, kieruje, po 6-7 latach od mojego bankructwa doszła do wniosku, że przegapiwszy możliwość ścigania mojej firmy (bo dług publiczno-prawny już się przedawnił) – może zacząć ścigać mnie osobiście jako członka Zarządu (wtedy dług zamienia się w cywilno-prawny, wtedy jeszcze nieprzedawniony).

 

Poszliście do Sądu z pozwem przeciwko mnie jako osobie. Podaliście tam mój nieprawidłowy adres, z którego byłem wymeldowany kilka lat temu, przez byłą żonę. Podaliście też adres mojej firmy w PKiN w Warszawie, choć lepiej niż ktokolwiek inny wiedzieliście, że tej firmy już nie ma. Utrzymywaliście odtąd Sąd w przekonaniu, że celowo unikam korespondencji, dlatego można mnie sądzić pod moją nieobecność, bez sprawdzania, dlaczego korespondencja (powiadomienia o rozprawach) wraca nieodebrana.

 

Gdybym był poinformowany i stawił się przed Sądem, natychmiast wskazałbym rzeczywistego płatnika-dłużnika, dodałbym, że kopię kontraktu macie Wy, nie kto inny. Tego właśnie woleliście uniknąć, zatem korzystając z naiwnego zaufania Sądu do Was – woleliście doprowadzić sprawę przeciw mnie do końca, choćby z naruszeniem prawa.

 

Potem już prawnicza „normalka”: tytuł wykonawczy, zlecenie dla komornika, który stwierdził, że „robicie go w balona” podając jakieś nieistniejące adresy. Umorzył temat nie podejmując egzekucji, bo i jak?

 

Po kilku latach, tuż przed przedawnieniem, podjęliście egzekucję, „namierzywszy” mój aktualny zakład pracy.

 

O tym, że w ogóle mam zasądzony dług, dowiedziałem się po minimum 17 latach od bankructwa, 2 tygodnie później niż mój zakład pracy i 10 dni później niż „mój” bank. Osaczyliście mnie sprytnie, pozbawiając jakiegokolwiek ruchu. W dodatku do kwoty – i tak przecież nie mojego – zasądzonego mi długu, pod pozorem odsetek, dopisaliście kwotę o wiele większą niż sam dług. Dla mnie oznaczało to, że do końca życia będę żył za kilka złotych, w nędzy, spłacając nie swój dług, w dodatku ponad dwukrotnie zawyżony (chyba że złamię prawo „dorabiając na boku”).

 

Takim „aktem osaczająco-ogłuszającym” łamaliście prawo, panie dyrektorze! Wciąż od nowa!

 

I teraz najgorsze: w trakcie postępowania przed Sądem (po dojściu do siebie zaskarżyłem wasze prawo ściągania długu) posunęliście się (w moim przekonaniu) do dalszego łamania prawa, a Sąd jakoś dziwnie wam sprzyjał. Co prawda, zgłaszałem i dokumentowałem wasze niecne postępowanie – ale na razie uchodzi wam to bezkarnie. Proszę docenić, jak mocne miałem argumenty, skoro mimo to Sąd (który nawet zamiast Was samodzielnie szukał dowodów przeciw moim racjom) oznajmił wyrokiem moja „wygraną”. Już nie grozi mi dożywotnia nędza. Nota bene: Wasz drugi komornik dwukrotnie w ciągu roku odmawia realizacji prawomocnego postanowienia Sądu i nadal „wisi” na moim wynagrodzeniu, choć wyrok już dawno się uprawomocnił!

 

 

*             *             *

Poza zwrotem niesłusznie pobranych przez Was kwot – toczy się rozprawa o odszkodowanie i zadośćuczynienie. Zupełnie poważnie rozważam też proces karny przeciwko konkretnym osobom.

 

Oddajecie mi część niesłusznie pobranych kwot, po resztę odsyłając do Komornika, który pisemnie potwierdził swoją gotowość do nie realizowania prawomocnych postanowień Sądu. I przez rok nie realizuje tych postanowień, mając prawo za nic! I zastawiał na mnie pułapki, działając w waszym imieniu i na waszą rzecz. I jest waszym zleceniobiorcą a nie moim. I zdążył mi napisać, że nie jest stroną w moim sporze z Izbą Celną. I że jak będę go pomawiał, to podejmie działania prawne. Czekam!

 

Nie odsyłajcie mnie do niego: wzięliście sobie drania na współpracownika, to się z nim męczcie. Nie miałem procesu z komornikiem, tylko z Izba Celną. Komornik działał w jej imieniu i na jej rzecz. Chcę całej kwoty od Izby Celnej!

 

Takie – obok powyższych spraw dużo poważniejszych – jest tło mojej propozycji spotkania z panem dyrektowem. Normalny człowiek, szef placówki publicznej (państwowej), zastanowiłby się z użyciem następujących przemyśleń: facet „rozegrał” mojego prawnika, mówi o kolejnym procesie cywilnym, sygnalizuje łamanie prawa karnego wewnątrz mojej placówki – dobra, zobaczę co nowego wymyślił. Pan zaś potraktował mnie jak… - szkoda gadać! Nie udało się Izbie Celnej doprowadzić mnie do ruiny, nie wyszły kombinacje z łamaniem prawa, grożą wam potencjalne kolejne kosztowne przegrane – toż pan, panie dyrektorze, działa potencjalnie na szkodę kierowanej przez siebie jednostki! I to tylko dlatego, że gardzi pan każdym, kto nie jest pańskim przełożonym lub kontrolerem w „pańskim” urzędzie!

 

Żąda pan przedstawienia przeze mnie pozwu cywilnego o zadośćuczynienie i odszkodowanie. Może zwróciłby się pan z tym pytaniem do „swojego” radcy prawnego, W. Dziemacha, który powinien mieć w swojej dokumentacji wiedzę, której pan żąda ode mnie? Żąda też pan pokazania zawiadomienia prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Ale przecież nasze spotkanie mogłoby skutkować zaniechaniem przeze mnie tej czynności, przy czym nie wiążę tego z jakąś „lewą” gratyfikacją, wystarczą mi przeprosiny albo podobny akt ludzkiego zachowania. Woli pan traktować swojego przeciwnika procesowego jak psa – jest pan dorosły, wie co robi. Pańskie żądania wobec mnie są zaledwie pozorem „regulaminowego zachowania” urzędnika, w rzeczywistości są aktem lekceważenia i wyższości wobec mnie. Niech panu będzie, jest pan szlachetnym i bez skazy dyrektorem placówki państwowej. I bardzo ludzkim.

 

W internecie zamieściłem ostatnio mnóstwo notek na temat relacji Państwo-Obywatel. Nie pisałem o panu, nawet pana nie znałem. Ale po rozmowie telefonicznej jestem pewien, że ma pan wszystkie cechy państwowego janczara-władyki (jeśli to niejasne, proszę te dwa słowa łącznie wpisać do „googlarki”, ukaże się kilka moich najnowszych tekstów). Określeniem tym opisuję sługusów Państwa, stwarzających pozory „pro-państwowców” i „odpowiedzialnych urzędników”, a którzy w rzeczywistości gardzą wszystkimi Obywatelami i gotowi są do wszelkich świństw wobec nich, a przede wszystkim do tłamszenia w nich obywatelskości i ludzkiej godności. Nawet jeśli Obywatel ma rację i jest „przy prawie”. „Pańska” Izba Celna postępuje tak ze mną od lat, i widzę, że nic się „nie chce” zmienić!

 

W Polsce mamy do czynienia wręcz z „kulturą władzy uzurpowanej”, na mocy której władzę nad szarym człowiekiem (taką roboczą władzę, sytuacyjną, codzienną) mają osoby z gruntu powołane do służenia mu: policjanci, ochroniarze, kontrolerzy, konduktorzy, ubezpieczyciele, przewodnicy, kierowcy, lekarze, celnicy, pogranicznicy, bankowcy, referenci urzędów, kierownicy, wojskowi, sędziowie, nauczyciele, itd., itp. w swoich „statutach i regulaminach” zawsze wynajdą takie zapisy, które ich wyposażają we władzę, natomiast są ciężko urażeni (i umieją dać temu dotkliwy wyraz), kiedy im się przypomina ich obowiązki i w ogóle Konstytucję. Występują zawsze w napuszonym imieniu Instytucji i Prawa, nawet jeśli uprawiają ewidentną prywatę i leczą osobiste ambicje czy urazy.

 

W ślad za tą kulturą postępuje przemożna skłonność do ucisku i ciemiężenia obywateli (każdy z powyższych na swój odrębny sposób), do odmawiania im elementarnych praw obywatelskich, a niekiedy ludzkich. Do traktowania ich „poza nawiasem” humanizmu.

 

Pan, dyrektorze, jest żywym obrazem powyższej tezy.

 

Ten list jest otwarty dlatego, że mam niemal pewność, iż podobnie potraktowano w „pańskiej” Izbie innych ludzi bogu ducha winnych. Ilu z nich przegrało swoje życie na skutek takiego działania? Z ilu bezprawnie zdarto wieloletnie dochody i odebrano szansę na normalne życie? Niech ci, którzy mają jeszcze siły, usłyszą, że „inny świat jest możliwy, a inna Polska jest konieczna” (to hasło jest cytatem z pewnej deklaracji obywatelskiej).

 

 

PS:

Zainteresowanych szczegółami albo niedowierzających Czytelników niniejszym upoważniam do lektury akt sprawy I C 819/09 w Sądzie Rejonowym w Warszawie przy ul. Terespolskiej.

 

 

Do wiadomości:

- Główny Urząd Celny

- Najwyższa Izba Kontroli

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje

Tematy do dyskusji: List otwarty do Dyrektora Izby Celnej

Nie znaleziono żadnych komentarzy.