Jan "Myslnik" Herman

Kafka administracyjna

2011-02-16 10:48

 

Cóż to jest administracja?

 

Na początek przytoczę w całości notkę wikipedialną.

 

Administracja (łac. administrare – być pomocnym, obsługiwać, zarządzać, ministrare – służyć), działalność organizatorska realizowana przy pomocy aparatu urzędniczego, obejmująca zakres spraw o charakterze publicznym, regulowana przez ogólne normy prawne. W innym ujęciu może także oznaczać zarządzanie jakimikolwiek sprawami, własnymi (np. gospodarstwem domowym) lub cudzymi (np. czyimś przedsiębiorstwem).

Jako system, administracja stanowi zbiór powiązanych ze sobą i współpracujących instytucji.

 

Źródeł administracji, pojmowanej jako zarząd państwem, należy szukać w starożytnych despotiach wschodnich (Egipt, Persja). Jednakże nie można zapominać o innych regionach świata, w których w starożytności istniały państwa, które posiadały własny zarząd. Wśród nich można przecież wymienić Majów, Azteków, Tolteków, Inków w Ameryce; Chińczyków oraz chociażby Hetytów, Żydów na Bliskim Wschodzie. Każde przecież państwo posiadało jakiś (bardziej lub mniej sprawny) zarząd. Cechy i zadania wymienione powyżej spełniały także systemy urzędnicze starożytnego Rzymu, Bizancjum, XII-wiecznego Królestwa Sycylii oraz – o czym nie należy zapominać - państwa krzyżackiego. W średniowieczu ważną rolę w procesie administracyjnym spełniał Kościół, pod którego opieką znajdowało się częściowo szkolnictwo, szpitale, przytułki. Współczesny system administracyjny nawiązuje do monarchii absolutnej, gdzie administracja spełniała kilka cech, w tym:

  • inicjowała działalność organizatorską,
  • rozwiązywała konkretne problemy związane z zarządem państwem,
  • regulowała życie społeczne poddanych (nie stosowano wówczas pojęcia "obywatel"),
  • ingerowała aktywnie w życie gospodarcze, wprowadzając w życie doktrynę merkantylizmu
  • opierała się na stosowanych współcześnie zasadach: centralizacji, koncentracji, fachowości, hierarchiczności, resortowości. We Francji doby absolutyzmu powołano ministeriat, sekretarzy stanu i to według kryterium rzeczowego (uprzednio terytorialnego),
  • wpływała na tworzenie się biurokracji i służby cywilnej,
  • stopniowo rozróżniała administrację od wymiaru sprawiedliwości (co we wcześniejszych wiekach wcale nie było takie oczywiste),
  • działała przy pomocy środków władczych (czyli opartych na przymusie). ŚRODKI NIEWŁADCZE nie były wówczas stosowane i Z ZASADY NIE SĄ UŻYWANE W ADMINISTRACJI PUBLICZNEJ. Gdyby były stosowane, oznaczałoby to, że władca nie posługiwał się rozkazami, które musiały być wykonywane przez poddanych, pod groźbą surowych kar, lecz swoje sprawy załatwiał za pomocą próśb (twierdzenie przeciwne byłoby absurdem).

 

W powyższym najbardziej mnie zajmuje kontekst SŁUŻEBNOŚCI ADMINISTRACJI oraz AFILIACJE MONARCHICZNO-ABSOLUTYSTYCZNE współczesnych systemów administracyjnych.

 

Ktoś, kto to rzetelnie przeczyta (przestudiuje), powinien pożegnać się raz na zawsze z wyobrażeniem, że administracja służy Obywatelowi. Co prawda, pełni rolę służebną, ale wobec suwerena, a Obywatel, choćby nie wiem jakim był Wyborcą, nie jest dla żadnego urzędnika czy funkcjonariusza (w ich pojęciu) suwerenem czy pracodawcą. Więcej: to Obywatel jest w trybie administracyjnym PETENTEM, czyli (za słownikiem) człowiekiem ubiegającym się o coś, składającym swoją prośbę, podanie w urzędzie, organie, itp. (etym: - łac. petens dpn. petentis p.pr. od petere „prosić, żądać, wymagać” – por. impet, kompetencja, repetycja, petycja.

 

Poczucie swoistej wyższości administracji nad petentem bierze się (zapewne) właśnie z jej przypisania do funkcji i instytucji władczych, ale też z tego, że „domem” administracji są przepisy, procedury, algorytmy, instrukcje, cały ten gmach zawiłych korytarzy prawno-formalnych, w którym nijak nie może połapać się petent. Urzędnik też nie zawsze „łapie” się w tym, ale tu działa pogardliwa formuła: błąd urzędnika jest oczywistą pomyłką, błąd petenta – dyskwalifikuje jego sprawę, z którą się pojawił. To samo dotyczy terminów, poprawności formularzy i druków, opłat (ew. zwrotów), a przede wszystkim wiarygodności: urzędnik, funkcjonariusz, urząd, organ – z założenia mają zawsze rację, choćby temu przeczyła logika, a petent – odwrotnie.  

 

Konfrontacja Racji Obywatelskiej (sprawy, z którą pojawia się petent) i Racji Administracyjnej (tożsamej z interesem „domu administracyjnego” opisanego wyżej) odbywa się na poziomie dopasowania: Racja Obywatelska MUSI PASOWAĆ do przepisów, procedur, algorytmów, instrukcji, formularzy, do prawa powielaczowego (interpretacje i wyobrażenia „góry”, prawem kaduka stające się obowiązującymi), a nawet lokalnych obyczajów administracyjnych, struktury urzędu-organu i – o zgrozo – siatki pojęciowej używanej tu-teraz.

 

Racja Obywatelska jest zatem a’priori podrzędna, kliencka. Radca prawny, adwokat, sędzia, księgowy, bhp-owiec – setki innych tytularnych urzędników – urządzają swoim szefom i petentom swoiste testy-zgaduj-zgadule: nie próbują dociec, o co chodzi, tylko – jak najgłupszy komputer – reagują „tak nie można”. Gdyby reagowali „po ludzku”, to spośród rozmaitych kombinacji przepisów, procedur, algorytmów, instrukcji, formularzy, do prawa powielaczowego (interpretacje i wyobrażenia „góry”, prawem kaduka stające się obowiązującymi), a nawet lokalnych obyczajów administracyjnych, struktury urzędu-organu i – o zgrozo – siatki pojęciowej używanej tu-teraz – znaleźliby rozwiązanie zgodne z intencją petenta (szefa) albo ostatecznie wykluczyliby jakąkolwiek możliwość realizacji. Ale nie: niech próbuje, może się wstrzeli.

 

Podobnie działają sądy. Żal bierze patrzeć, jak nieobeznany z „domem administracyjnym” człowiek jest przez sądy wciąż ustawiany nawet wtedy, kiedy sam wniósł sprawę. Nawet adwokaci „z urzędu” zdają się nie mieć interesu w rzeczywistym wspomożeniu petenta. Często właśnie od tych adwokatów petent słyszy: sprawa jest beznadziejna, bo… (i tu żargon).

 

Niby sprawa wydaje się prosta: skłonić administrację, by uznała za Obywatela za swego suwerena. Może rozwiązaniem byłaby zasada konstytucyjna (nie, takiej nie ma, to postulat), aby prawo zawsze stało po stronie słabszego. W praktyce urzędniczej oznaczałoby, że urzędnik czy sędzia (albo przeciwnik procesowy dysponujący kancelarią prawną i siłą majątku) MUSZĄ ZAŁATWIĆ SPRAWĘ PETENTA PO JEGO MYŚLI, chyba że nie znajdą w gąszczu przepisów, procedur, algorytmów, instrukcji, formularzy, do prawa powielaczowego (interpretacje i wyobrażenia „góry”, prawem kaduka stające się obowiązującymi), a nawet lokalnych obyczajów administracyjnych, struktury urzędu-organu i – o zgrozo – siatki pojęciowej używanej tu-teraz – możliwości. W razie zatajenia lub przegapienia takich możliwości – kara dyscyplinarna i wyrównanie szkody oraz zadośćuczynienie.

 

Mam przekonanie, że świetnie by się to przysłużyło uproszczeniu prawa, rzeczywistemu (a nie tylko służbowy uśmiech) służeniu petentowi (już: Obywatelowi) oraz raz na zawsze wygasiłoby komoterstwo w zatrudnianiu w administracji.

 

O, wtedy możnaby znacząco podnieść gaże urzędnicze.

 

Czyli: pora porzucić w robocie administracyjnej inspiracje monarchiczno-absolutystyczne. Demokratyczne państwo prawa?

 

 

 

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje