Jan "Myslnik" Herman

Czym się różni wielbłąd

2011-05-20 11:20

 

W poprzednim wcieleniu byłem niewątpliwie środkowo-azjatyckim wielbłądem. Przechadzałem się po stepach i pustyniach, nie bacząc na głody i chłody, radząc sobie z suszami i gorącem, zalegając na odpoczynek byle gdzie. Przyzwyczajony do tego, że inni obarczają mnie swoimi ciężarami, wykazywałem cierpliwość wobec marności tego świata i „byłem ponad” ziemskie sprawy, choć niekiedy ukąsiłem, kiedy mnie „nerwy wzięły”. Byłem odporny na trudy związane z podróżą, dobrze się też odnajdywałem w warunkach ciągłej zmiany otoczenia.

 

Za jakie grzechy zostałem samcem człowieka, i to w zachodniej słowiańszczyźnie? Zapewne ugryzłem dotkliwie jakiegoś chińskiego ważniaka. Do dziś lubię kąsać ważniaków, bo ich po prostu nie lubię.

 

Baktriany (udomowione dwugarbusy) do dziś są symbolem Mongolii, szczególnie tej pustynnej. Służą jako znakomity środek transportu, zwłaszcza kiedy grupę jurt trzeba „przeprowadzić” na nowe pastwiska. Niestety, od lat stada koczownicze pozbywają się wielbłądów, ich ilość w ostatnim okresie zmalała ponad trzykrotnie (dziś jest to średnio 1 wielbłąd na 100 zwierząt w stadzie), zaś wielbłądzia wełna okazuje się coraz tańsza w obrocie handlowym. Na bazarach kilogram wielbłądziego mięsa kosztuje nieco ponad dolara, gdy tymczasem baranina ok. 3 dolarów  a wieprzowina czy wołowina  nawet do pięciu dolarów za kilogram (korzystam tu z doświadczenia innych, sam nie miałem okazji kupować).

 

Jeszcze tylko pogranicznicy mongolscy, chińscy czy kazachscy wykorzystują wielbłądy z ich wszystkimi wielbłądzimi cechami. Biada kontrabandzistom!

 

Kiedy jednak snujemy się po Mongolii pociągiem albo autobusem – stosunkowo często można obejrzeć sobie małe stadka wielbłądów, nieco mniejszych niż te afrykańskie. W ogóle zwierzęta mongolskie są mniejsze: konie, bydło, barany. Musi w tym coś być.

 

Wielbłądem mongolskich miast jest niewątpliwie „jeep”, występujący na ulicach Ułan Bator w wersji Land-Cruisera albo Patrola, choć widziałem Tuaregi i Defendery, a nawet Lexusy. Wełny i mleka takie bydlę nie dostarcza, nie należy też do oszczędnych w gospodarce płynami, ale jest równie dobrze „klimatyzowany” i dostojny, łatwo znajdując sobie miejsce pośród „baranów” i innej „rogacizny” drogowej. A kiedy trzeba podjąć wyprawę w teren – spisuje się znakomicie.

 

A może byłem jakiem? Też jestem zarośnięty włosiem, nawet na plecach, z czego sobie żartuje bliższa i dalsza rodzina…

 

Jest prawdą, że życie w Mongolii (nie tylko tej objętej granicami suwerennego państwa) odbiega od tego, co widzimy w innych krajach, albo w stołecznym Ułan Bator. Trzeba mieć wielbłądzie cechy charakteru i stosunkowo niewielkie oczekiwania od świata, aby bez zniecierpliwienia przyjąć trudne warunki jako „normalne”.

 

Mądrował tu nie będę, ale tak sobie pomyślałem, że stosunkowo duża łatwość, z jaką Mongołowie „gromadzą się w stada” podczas podróży i koczowniczych postojów, jest właśnie lekarstwem na owe trudne warunki.

 

Najważniejsza w tym wszystkim jest chyba cierpliwość oraz żołądek odporny na wszystko. Cierpliwość zamyka człowiekowi oczy na różne niedogodności i na „migający” świat, którego najlepiej jest nie chcieć poznawać, bo i tak się za nim nie nadąży. Odporność żołądka polega zaś nie na tym, że kuchnia mongolska jest niedobra czy obejmuje jakieś niebywałe substancje: po prostu w stepie trudno jest uniknąć żywieniowej monotonii (choć panie starają się jak mogą), a do tego substancja zwana mięsem obejmuje tu zarówno „mięso właściwe”, jak też chrząstki, „żywy” tłuszcz i drobinki kosteczek. Szczerze mówiąc, nie zawsze wygrywa we mnie dusza wielbłąda i bywa, że odkładam na bok różne elementy potraw.

 

Sumienie (wszak gardzę pożywieniem) leczę zachwytami na przestrzenią, która w Mongolii wydaje się nieograniczona niczym.

 

Poza miastem, moi drodzy, poza miastem.

 

 

 

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje