Jan "Myslnik" Herman

Będzie dobrze, niech mi pani wierzy!

2011-09-24 07:27

Zdziwiłbym się, gdyby znalazł się ktoś, kto nie przeżył wkręcania w dziwne pętelki z użyciem tytułowego zaklęcia. Ktoś komuś coś oferuje:

 

a)     Przykleił na słupie, że naprawia telewizory;

b)     Na bankiecie zaoferował się jako załatwiacz działek budowlanych;

c)      Prowadzi kancelarię adwokacką: wybroni naszego gagatka;

d)     Pożycza od nas pieniądze, odda z nawiązką;

e)     Uprosił, by nie zgłaszać stłuczki, sam to pokryje;

f)      Naobiecywał w kampanii wyborczej i ugrał swoje;

 

W moim przekonaniu powyższe przypadki – i setki innych w tej formule – są identyczne co do procederu: ktoś swoim urokiem i innymi argumentami przedstawia się jako wiarygodny partner i zawiązuje umowę: ty podzielisz się ze mną swoim dobrem, a ja twój świat ulepszę. To jest umowa, jaką Człowiek zna od zawsze, bo od zawsze człowiek żył w stadzie, a życie stadne polega na zawieraniu umów ekwiwalentnych.

 

Ale tylko umowa politycznego kandydata z wyborcą jest konstytucyjnie unieważniana natychmiast po tym, kiedy jedna ze stron wywiąże się, czyli zagłosuje na czarusia. Przy czym strona zwiedziona obietnicą-ofertą polityczną, oszukana, nie ma prawa wycofać się z tej umowy, musi do niej dokładać przez cały czas trwania umowy! Reklamacje może składać strajkując, manifestując, pisząc na Berdyczów albo w internecie, samopodpalając się. Jedynym sposobem zerwania takiej umowy (poza rozwiązaniami ostatecznymi i tragicznymi) są przyśpieszone wybory, te zaś może uruchomić wyłącznie polityczny „konkurent rynkowy” oszusta. Wszystko to nazywamy cywilizacją.

 

Naprawiacz telewizorów, załatwiacz działek, adwokat, pożyczkobiorca „pozabankowy”, sprawca stłuczki – jeśli tylko się uprzemy, poniesie odpowiedzialność za swoje próby nie wywiązania się z oferty. Chyba że funkcjonuje w lokalnej koterii. A jedynie polityk ma gwarancję, że może nas we wszelkie umowy wkręcać, zaś kiedy protestujemy – może użyć wobec nas organów i funkcjonariuszy, przepisów, paragrafów, procedur, przemocy, przymusu, może zasłonić się przed nami tajemnicą, może nas obśmiać i uczynić z nas pieniacza i wiejskiego albo osiedlowego głupka. Bezkarnie, ma to zapisane w Konstytucji.

 

I kiedy przychodzi nowa kadencja, on przychodzi z powrotem na miejsce poprzedniego przestępstwa, zaczyna od nowa to samo: będzie dobrze, proszę pani, niech mi pani uwierzy, ja nie mogłem dotąd nic zrobić, bo byłem w pojedynkę, nawet zmieniłem ugrupowanie, ale to nic nie dało. Niech pani zagłosuje, tym razem już na pewno zrobię jak obiecuję. O, jeszcze gdyby pani była łaskawa poroznosić moje ulotki z obietnicą, kochaniutka, pomóż, ja jestem zarobiony!

 

Zyg-zyg, marchewka. Artykuł 104 Konstytucji. Wyborco, możesz mi nadmuchać. Mam poważniejsze sprawy niż twoja „egzekucja zobowiązań”, odejdź, bo poszczuję!

 

A powiedzcie mi, co przeszkadza (postulat reasumpcji) spisać na baraniej skórze obietnice wyborcze tych, co „przeszli” i są radnymi, posłami, ministrami, burmistrzami? I raz na kwartał rozliczać w postaci jawnej publicznej oceny, z konsekwencją taką, że jeśli nie uwierzymy w wyjaśnienia, paszoł won? Przy czym zacząć od najniższego, sołtysowskiego szczebla?

 

Co przeszkadza w ogóle zmienić głosowanie w taki sposób (postulat deklaracji), że zamiast głosować na lalusiów i celebrytów (w męskim i żeńskim wydaniu), kazać im uprzednio wypunktować obietnice, pogrupować je (PKW), a potem głosować na obietnice i wchodzą do Rady czy Parlamentu ci, którzy trafili z obietnicami w gusta? To się da rachunkowo zrobić nawet wtedy, kiedy obietnice są podobne czy identyczne.

 

Postulat reasumpcji (możliwość odwołania nierzetelnego wybrańca) oraz postulat deklaracji (głosujemy na obietnice, a jeśli są takie same – na bardziej wiarygodnego) – to moim zdaniem wielkie przybliżenie wyborów – jeśli takie musza być – do tego, co wyobrażamy sobie o DEMOKRACJI.

 

Składam tę propozycję, wraz z całym konceptem Ordynacji Sołtysowskiej, do wykorzystania w następnych wyborach.

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje