Jan "Myslnik" Herman

Za wszelką cenę

2011-12-03 10:11

Jestem podejrzliwy wobec naszej Władzy, to nietrudno zauważyć. I teraz zastanawiam się nad tym, co międzynarodowa „dyplomacja” umyśliła sobie wobec Polski na najbliższą przyszłość.

 

Wyszło mi, że będziemy europejskimi stachanowcami XXI wieku, a ktoś z „naszych” zostanie wyznaczony do roli Wincentego Pstrowskiego.

 

DYGRESJA DLA MŁODZIEŻY: w czasach, kiedy niedostatek technicznych mocy produkcyjnych i braki organizacyjne w gospodarce usiłowano pokryć zwiększoną intensywnością pracy ludzkich rąk – wymyślono „medialne” współzawodnictwo pracy: kto bardziej zdołał pokonać swoim trudem odwieczne normy wytwórcze (np. zamiast na budowie układać 50 cegieł na godzinę – układał 500) – ten uzyskiwał tytuł przodownika pracy i stawał się takim ówczesnym robotniczym celebrytą, wożonym po świetlicach i pokazywanym jako wzór do naśladowania. W ZSRR w latach 20-tych uruchomił to straceniec Alieksiej Stachanow, górnik z okolic Doniecka, w Polsce tuż po wojnie wziął to na siebie Wincenty Pstrowski. Straceńcy: rekordy bite przez nich kosztowały ich zdrowie, a i koleżeństwo odwracało się od nich, bo do tego picu dokładali swój trud inni. Z czasem bicie takich rekordów robotniczych – to były „ustawki”: pół fabryki stało, aby jeden specjalnie dobrany przez partyjniaków przodownik (albo jakaś grupa lizusów) mógł bić kolejny rekord, pośród dziennikarskiej gawiedzi, czem prędzej piszących potem peany. Powszechne też było podejmowanie przez osoby i „kolektywy” zobowiązań produkcyjnych, ponad wszelkie racjonalne normy, np. w rocznicę urodzin Sekretarza, albo dla uczczenia czegoś tam socjalistycznego. Ostatecznie dla kilkuset „wyczynowców” wykorzystywanych propagandowo – rujnowano porządek pracy ustalony doświadczeniem profesjonalnym, etosem zawodowym i zdrowym rozsądkiem. Czyli osiągano cel przeciwny zamierzonemu.

 

Cokolwiek powiedzieć o Polsce – nie jest to europejski gigant gospodarczy. W dziedzinie przemysłu więcej mamy montażowni niż wytwórni, drobna przedsiębiorczość kwitnie niemal wyłącznie dzięki powiatowym i nomenklaturowym układziątkom albo wsparciu „szarościami”, rolnictwu naszemu bliżej jest do siermiężnej tradycji niż do „przemysłu rolnego” (na szczęście), mocno przechodzona infrastruktura czyha tylko, aby znów nas doświadczyć, państwo jest niesprawne, nomenklatura łapczywa, obszar budżetów państwowych i „samorządowych” – zadłużony po uszy, obszar finansowo-ubezpieczeniowo-kredytowo-funduszowy – nastawiony na drenaż, a nie usługi dla przedsiębiorczości i ludności, duży dział gospodarki to rwactwo dojutrkowe, nie mające ochoty zakotwiczać i ukorzeniać się tam, gdzie skubie „rynki” korzystając ze złodziejskich okazji, itd., itp.

 

Statystyki – jeśli je poobdzierać z propagandy – są takie sobie. Nawet odrzuciwszy Szwajcarię i Luksemburg – nasz dochód krajowy „na głowę” daleko odbiega w dół od tego, co ma Europa Właściwa (a do tego rośnie u nas rozwarstwienie dochodowe, reprodukują się rozmaite nędze z jednej strony i oligarchizmy z drugiej). Polski PKB w stosunku do średniej unijnej – to 62% (czerwiec 2011). Eksperci przestrzegają: Polsce grozi, że zatrzyma się na poziomie 60 proc. i nie będzie doganiać krajów UE.  Może się nawet okazać, że już niedługo będziemy się cofać, z powodów wzmiankowanych powyżej, a także ze względu na nieubłaganą demografię i brak dobrych rozwiązań zatrudnieniowych (bezrobocie – to przecież leżący odłogiem potencjał, gotowy zresztą do rozpaczliwego sabotażu). Dług publiczny ciąży nam jak wór niepotrzebnych kamieni, a „normatywne” zadłużenie budżetowe trzyma się wyłącznie dzięki normatywnej księgowości Vincenta.

 

Zaufanie Ludności do Władzy jest – mówiąc oględnie – uśrednione. Badania wskazujące na to, że większość z nas osiąga zadowolenie, a nawet szczęście – nie trzymają się kupy (opisywałem paradoks: co najmniej 6% ludności Polski to tacy, którym nie wystarcza „do pierwszego”, ale deklarują zadowolenie).

 

Są jednak inne statystyki, które do niedawna czyniły nas bezdyskusyjną Zieloną Wyspą pozytywów gospodarczych na tle spadającej „poniżej zera” Europy. Nawet baran z klasy IIc w Koziejwoli Górnej widzi w tym jakąś piramidalną ściemę.

 

Pod względem bogactwa (majątek wytwórczy, dochód i podobne mierniki) kraj nasz od 2010 roku uznawany jest za „wysoko rozwinięty”, mimo to na 50 państw europejskich plasuje się dopiero na miejscu 29. Wyprzedzają go wszystkie państwa Europy Zachodniej oraz cztery „transformacyjne” (Czechy, Słowacja, Słowenia, Węgry). Na skalę unijną, Polska znajduje się na miejscu 22, co czyni ją szóstym najbiedniejszym członkiem Wspólnoty. Poziom zamożności Polski zbliżony jest do poziomu Chorwacji, Estonii (które nieznacznie wyprzedza) czy Węgier.

 

Pod względem innowacji w produkcji i gospodarce polskie przedsiębiorstwa należą do najmniej aktywnych w Unii Europejskiej. Według instytucji PRO INNO Europe, założonej przez Komisję Europejską do badania rozwoju innowacyjności, polskie przedsiębiorstwa w 2009 zajmowały 23. miejsce na 27 krajów Unii. Współczynnik SII (Summary Innovation Index) dla Polski wynosił w 2009 roku 0,317 przy średniej unijnej 0,478. Innowacyjność polskiej gospodarki rośnie jednak bardziej niż wielu krajów Unii – w 2007 współczynnik SII wynosił 0,270 przy średniej 0,450. Oba powyższe akapity – z internetowej Pedii.

 

 

*            *            *

Pokazuję te statystyki, bowiem zmierzam do tezy następującej: coś się „przewartościowało” w Europie, która postanowiła „przekabacić” Polskę z kraju pro-amerykańskiego na kraj pro-europejski. Na politycznej mapie Północy globu, w rywalizacji trzech gigantycznych bankrutów (Rosja, USA i Europa) – Europa Środkowa staje się ostatnim miejscem, gdzie jeszcze można znaleźć „niepilnowane sady”, w których „samo rośnie” (naturalne żywotność ekonomiczna), mimo że „ogrodnicy” nie mają kwalifikacji i próżnują albo oddają się „sybaryckiej satrapii”.

 

Amerykanie zawodzą w roli „mieszacza”. Ani awantura iracka, ani poświęcenie w Afganistanie, ani gotowość podjęcia ryzyka „tarczy antyrakietowej”, ani służalcze gesty rozmaite (w tym współuczestnictwo w zbrodniach typu tortury w sekretnych aresztach) – nie zmieniają pogardliwego i eksploatatorskiego stosunku do nas. No, kiwają nas jak chcą. Taka rasa. A do tego trochę brudu z ich cuchnących moralnie operacji „globalnych” przylgnęło do nas na długo.

 

No, to dobroduszni, roztropni, cywilizacyjnie doświadczeni Europejczycy powiadają: zmądrzej, Polsko ty nasza ulubiona, zaciśnij zęby, wracaj do naszego stołu. Odkurz europejską legitymację wynikającą z przynależności. Popracujemy razem, zrobimy z ciebie przodownika, na pohybel Grecjom i tym niemotom z południa Europy. Będziesz naszym pieszczochem, będziemy cię ładnie przystrajać i pokazywać pacanom, będzie ci sprzyjać szczęście w rozmaitych „losowaniach”. Waszych chłopców weźmiemy do Aha, z Rosją musisz się jakoś poukładać, to nasza dobra koleżanka…

 

A tak niedawno Obama, w przerwach między wizytami w toalecie, ustawiał nas w roli wschodnio-europejskiego szeryfa w bliskowschodniej (w rzeczywistości w azjatyckiej) kampanii przeciw „osi zła”.

 

Teraz – wyraźnie za plecami Kwaśniewskiego i jemu podobnych graczy – „merkozy” nas przygarnia jakimiś zakulisowymi siłami (zważywszy, że Sikorskiemu najważniejsze teksty pisze Brytyjczyk, a „merkozy” doznaje z tego tytułu ekstazy). To jest żółta kartka dla tych, którzy źle postawili na Ukrainę, źle rozegrali Grupę Wyszehradzką. Co prawda, Tuskom też nie wychodzi partnerstwo „wschodnie” (Litwa, Białoruś, Kaukaz), - ale dla Europy mają tę zaletę, że są stabilnie u władzy.

 

Tu przerwę, lecz róg trzymam…

 

Trwają europejskie przygotowania do „ustawki” , w której Polska w czynie chwalebnym zacznie wykonywać 500% normy, choćby miała się rozlecieć, choćby jej wątłe ciało miało już się potem nie podnieść.

 

Obym się mylił…

 
 
 
 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje