Jan "Myslnik" Herman

Rejestr zamiast Urzędu

2010-08-31 14:31

 

Geneza Urzędu jako fenomenu jest prosta: suweren-władca powierzał komuś sprawnemu w księgach obowiązki rejestracyjne, „statystyczne”, a wraz z nimi obowiązek meldowania o przypadkach wymagających rozstrzygnięcia, decyzji pozostającej w kompetencjach władcy. Z czasem powiernik-urzędnik otrzymywał uprawnienia cząstkowe, na koniec – prawem Parkinsona – grupa powierników władcy i ich pomocników tworzyła sztab, kierowany „ręcznie” oraz poprzez procedury i reguły. Urząd – gotowy!

 

Urząd zatem obarczony jest „grzechem pierworodnym władzy”, żadne zaklęcia o służebności albo „czystym administrowaniu” na nic się tu zdadzą. Sprawne urzędy potrafią nawet „kręcić swoim władcą”.

 

Jedną z form wypierania z życia publicznego totalitaryzmu, arogancji władców, arbitralności, woluntaryzmu – jest (obok niezawisłego w założeniach sądownictwa i arbitrażu) powoływanie urzędów „w służbie obywateli”, a na ich czele „mężów zaufania”, „inspektorów” (np. pracy), „ombudsmanów”. „rzeczników”. Domniemywa się – a przynajmniej takie domniemanie propaguje się pośród ludności – że im więcej takich oddolno-służebnych urzędów, tym więcej demokracji w Państwie. Nie zmienia to faktu, że owe urzędy są urzędami, czyli współ-konstytuują Państwo, zatem są „obywatelskie” tylko do momentu otwartego konfliktu obywatele-państwo.

 

Jedyną – wydaje się – formą ustanowienia obiektywności, niestronniczości, non-power systemu – jest powołanie Rejestrów w miejsce większości Urzędów. Większość tzw. Decyzji jest we współczesnym Państwie zautomatyzowana, wynika z takiego a nie innego zbiegu, takiej a nie innej sekwencji (permutacji, kombinacji?) przepisów, warunków brzegowych, faktów materialnych. Ustanawianie w tych sprawach referentów, inspektorów, specjalistów, naczelników, dyrektorów, kierowników, prokurentów oraz innych osób „pełnomocnych i upoważnionych” – jest ewidentnym przejawem biurokratyzmu, obciąża życie publiczne nie tylko finansowo.

 

Rejestry mogą i powinny mieć charakter cybernetyczno-informatyczny. Zawiadować nimi od strony technicznej mogą i powinni nieliczni „pisarze” rangi szeregowej, a przypadki „wyskakujące poza rutynę” – jak przed tysiącami lat – powinny być oddawane pod osąd Sołtysa albo jakiejś Rady (patrz: ordynacja sołtysowska).

 

Można (niekoniecznie) na to wszystko „nałożyć” instytucję Starca jako instancję odwoławczą, jako społeczny arbitraż. Słowiańszczyzna zna postać Starca jako kogoś o niezaprzeczalnym doświadczeniu, mądrości, prawości, kto chętnie służy radą i przykładem znanym z życia (patrz: Starzec La Fontaine’a albo Starzec mickiewiczowski z Ballad i Romansów). W podanej powyżej koncepcji Starzec nie musi być „stały”, w konkretnych sprawach strona niezadowolona z werdyktu Sołtysów wskazywałaby Starca – do akceptacji przez „przeciwnika procesowego”.

 

Demokratyczność Rejestru (Rejestrów) wydaje się oczywista: skoro co dzień kilkuset petentów zagląda do każdego Urzędu Gminy, dostarczając tam kopie dokumentów, podania, załączniki, na koniec opłatę skarbową – to warto zastanowić się, ile z tej szlachetnej pracy urzędniczej można zastąpić cybernetyczno-informatycznym, bezstronnym rejestrem.

 

Gdyby się zdarzały jakieś „hakerskie” awarie – natychmiast petenci zauważyliby, że „coś nie gra” i miałaby miejsce najprawdziwsza społeczna kontrola bezpośrednia sprawowana przez Lud nad Systemem.

 

Swoistą instancyjność nadzorczą można wprowadzić również w formule cybernetyczno-informatycznej: jakiś „serwer” prowadziłby statystyki i wyszukiwał rozmaite prawidłowości i wychwytywał odstępstwa, czyli nieprawidłowości (podejrzenia nieprawidłowości). I tu znów – Sołtys, Rada i/lub Starcy.

 

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje

Tematy do dyskusji: Rejestr zamiast Urzędu

Nie znaleziono żadnych komentarzy.