Jan "Myslnik" Herman

Mongolscy łacznicy

2011-04-19 07:56

 

Każdy podróżnik wie, że nawet jeśli się w jakimś kraju jest kolejny raz – dobrze jest mieć osobę chętną do udzielenia nieodpłatnej, za to rzetelnej pomocy w sprawach, które dla „miejscowych” są oczywiste, a dla gościa – stają się problemami.

 

Doświadczam – w najlepszym sensie tego słowa – jak dotąd dwóch swoich „łączników”. Tak się szczęśliwie składa, że jeden reprezentuje „cywilizacyjny” typ pioniera, drugi zaś – duchowy. Moi czytelnicy wiedzą, o czym mówię: pionier jest nastawiony na przechwytywanie tego, co inni mają w dorobku, jest kimś w rodzaju łowcy, zaś duchowy jest skupiony na poszukiwaniu zaspokojenia potrzeb poprzez pracę nad sobą, mentalną przede wszystkim.

 

Obaj moi przewodnicy natknęli się na mnie w Polsce, znają zresztą język polski wystarczająco, byśmy mogli prowadzić rozmowy „filozoficzne”, nie tylko o codziennych sprawach.

 

Duchowego poznałem na szosie. Stał machając na przejeżdżające samochody. Podwiozłem go, a potem od słowa do słowa, zostaliśmy dobrymi znajomymi. Robił doktorat na Politechnice radomskiej. Pioniera zaś poznałem we wspólnocie religijnej: mimo młodego wieku opiekował się całą swoją rodziną mieszkającą w Polsce (ojciec nadal w Mongolii, niecały rok temu zmarł).

 

Prawdziwe więzi z duchowym zawiązałem, kiedy „zmusił” mnie do tego, abym porzuciwszy wszystko wyruszył z nim samochodem z Radomia do Ułan Bator. Nie dał się przekonać, że może za dwa tygodnie, w tym czasie „pozawieszam” różne swoje sprawy. Po prostu w specjalnym kalendarzu (chyba buddyjskim: 93% Mongołów deklaruje buddyzm) powyznaczane są najbardziej odpowiednie terminy dla różnych ważnych przedsięwzięć. Akurat daleką podróż można było przedsięwziąć albo za dwa dni, albo dopiero za kilkadziesiąt dni. Stąd niemal nóż mi do gardła przyłożył. Cóż, nie rozumiałem go wtedy, ale ustąpiłem.

 

Z pionierem moje więzi zawiązały się, kiedy ustanowił mnie – nieco arbitralnie – pomocnikiem w swoich interesach, z których utrzymuje siostry, Matkę i kto wie jeszcze kogo. Wysłał mnie „na wycieczkę”, dając zadania do wykonania. Kiedy spisałem się mimo kłód rzucanych pod nogi przez urzędników (ocenił, że działałem jakbym pracował dla siebie) – dawał kolejne zadania, aż w końcu również i za jego sprawą wylądowałem w Mongolii.

 

Duchowy ma śliczną żonę Udval, również naukowca. Do tego dwóch synów, którzy szybko opanowali słowo „smyki” i reagowali na mnie po tym słowie, bo zawsze ich czekało coś ciekawego ode mnie, czyli od tego potwora z szarymi oczami i rudziejącymi wąsami. Tylu wariackich pomysłów, ile im „sprzedałem” przez dwa tygodnie – nigdy nie powtórzyłem. Jego zaś teściowa, mieszkająca w dalekiej prowincji, nauczyła się słowa „babcia” i sama sobie żartowała.

 

Pionier ma śliczną dziewczynę Sarę. Spędza z nią czas „po miastowemu”. Zajmuje się rozmaitymi biznesami. Niekiedy ciarki mi po plecach krążą, kiedy obserwuję tę formułę biznesu, którą znam z pierwszych lat polskiej Transformacji: trzeba mieć duże samozaparcie, żeby utrzymać się na wąskiej grani między prawem i bezprawiem, uczciwością i czymś innym, solidnością i połebkowością. Mój pionier jakoś sobie radzi.

 

Obaj pokazują mi zupełnie inną Mongolię. Równie wartościową, równie ciekawą, bez różnicy wyzwalającą adrenalinę, i bez różnicy zachwycającą.

 

To oni będą się wciąż przewijać w moich relacjach.

 

 

 

 

 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje