Jan "Myslnik" Herman

Kiachta

2011-04-23 18:26

Kiedy pierwszy raz pojawiłem się na tej granicy – zmuszony faktem, że granicę drogową mogli wtedy przekraczać wyłącznie obywatele ZSRR i Mongolii – spotkałem się z dziwną uwagą kasjerki.

- Czego tam pan szuka (odezwała się na „wy”, z nieskrywaną pogardą do mojego celu biletowej podróży, Suche Bator), egzotyki (wydęła dolną wargę)?
- Znajetie, ja tylko tak… - odparłem zszokowany
Byłem po 6 dobach jazdy samochodem z mongolskim przyjacielem, przez całą Rosję. Cofnięto mnie z przejścia drogowego, zatem koleją musiałem przebyć epizodyczną ścieżkę od Kiachty do najbliższej stacji mongolskiej.
Rosja jest krajem pięknym, pełnym dobrych ludzi. Ale piękniała i dobrzała tym bardziej, im dalej na wschód było od Uralu. Typowe radzieckie miasta, w stylu przeważnie blokowiskowym, z obowiązkowym socrealizmem w centrum, ustępowały miejsca miastom opatrzonym kolorytem lokalnym. Egzotyczna ziemia nijak nie przypominała mojego Drętowa i w ogóle bliskiej sercu Ziemi Lęborskiej, zachwycała innością w każdym szczególe. Ludzie w strojach, które „normalnie” uznałbym za teatralne, paradowali na co dzień po ulicach i sklepach. Miałem egzotyki tyle ile chciałem, a chciałem dużo. Wybierałem się do kraju, który wzbudzał we mnie ciekawskie pożądanie.
A tu nagle takie pytanie!
Pomyślałem sobie w duchu, że kasjerka ta – w wieku wyraźnie trolejbusowym – mieszka tu pomiędzy Buriatami całe może życie, ogląda dzień w dzień podróżujących ludzi, sama zaś ma tyle rozrywki, ile jej dadzą związki zawodowe, obowiązkowo wysyłające naonczas wszystkich w jakąś podróż raz do roku, z wizytą w kinoteatrze obcego miasta. Jeśli ona ma taki stosunek do miejsca nieco na południe, i do miejsca, w którym mieszka – to musi być w głębi duszy bardzo nieszczęśliwa. Nie da się radośnie żyć pośród ludzi, którymi się gardzi.
A Rosjanie (kasjerka była Rosjanką) – to rasiści do kwadratu. Widziałem to na własne oczy po wielekroć, a pierwszy raz dawno temu – kiedy terminując w biurze turystycznym przyjmowałem w Warszawie autokarową grupę Kazachów pilotowaną przez pilotkę z Moskwy: ona kilkakrotnie wyrażała się o nich „czarni”!
Kiachta (mowa o punkcie granicznym Nauszki, a nie o „właściwym” mieście) jest małą mieściną na granicy rosyjsko-mongolskiej. Kilkanaście zaledwie budynków murowanych, pozostałe to zagrody buriackie. No, i bazar, jak wszędzie. Dla mnie punkt ten jest symbolem bezsensowności biurokratycznej, międzypaństwowej. W środku szerokiego stepu ustawiono zasieki, dając ludziom jedno przejście, na którym dwie ekipy – mongolska i rosyjska – znęcają się nad podróżnymi. Wszyscy przed wszystkimi udają wszystko. Rzeczywistość jest taka, że prawie wszyscy „podróżnicy” mają po drugiej stronie do załatwienia jakiś geszeft, podobnie jak na wszystkich granicach polski, od zawsze, niezależnie od różnic ustrojowych. Rzecz w tym, że wszyscy też udają: podróżnicy, że są turystami albo krewnymi osób mieszkających blisko, a pogranicznicy i celnicy – że biorą to za dobrą monetę.
I teraz już tylko chodzi o to, by nie dać się na niczym przyłapać (podróżnicy), albo właśnie by przyłapać na jakiejś formalnej drobnostce(pogranicznicy). Pasażerowie nie tak często podróżujący przez tę granicę patrzą na to jak na widowisko, ale zdarza się, że też są ofiarami, bo czegoś nie dopatrzyli.
Pamiętam, że właśnie owego pierwszego razu, kiedy już po dwóch tygodniach przygody wracałem znów pociągiem pekińsko-moskiewskim, okazało się, że mam tylko jedną pieczątkę AB w paszporcie (taka była konwencja pół-służbowa między Polską i Rosją), wykorzystałem ją w „tamtą” stronę, teraz nie mam prawa jechać. Przydała się znajomość rosyjskiego 10 razy lepsza niż przeciętna polska, a także pojednawcze, solidarnościowe gesty współpasażerów, dwojga Japończyków i jednego Chińczyka. Znaczy: prawo można nagiąć.
Po co zatem te granice?
Dziś czeka mnie niespodzianka: jakaś pani chodzi z nieznanym mi urządzeniem, którym „celuje” w pasażerów autobusu (teraz już wolno „obcym” pokonywać granicę drogową). Przy mojej osobie zareagowała:
- Wy grażdanin Polszy?
- Da, otkuda znajetie?
- Po waszym głazam uznała – śmieje się…
Coś musi być w tym „celowniku”, co odczytuje z mojego trzymanego w rękach paszportu jakieś ich sekretne kody. Ale efekt – znakomity, piorunujący! Fałszerze paszportów, uczcie się szybko!

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje