Jan "Myslnik" Herman

Internetowa demokracja socjalistyczna

2010-06-27 19:00

 

Dostałem całkiem poważną – ale za to infantylną pod względem cywilnym – propozycję czasowego podrasowania tytułu swojego bloga na jednym z portali, w proteście przeciwko temu, co z nami, DZIENNIKARZAMI OBYWATELSKIMI, wyrabia sobie Redakcja Szanowna.
 
Odpowiem na nią publicznie. Mając świadomość zresztą, że „kiedy przyszli po Żydów, mnie to nie dotyczyło, kiedy przyszli po Cyganów, ja jako blondyn też stałem z boku, kiedy tępili pedałów, ja byłem hetero, (…), a kiedy przyszli po mnie, nie było już komu mnie bronić”.
 
Regulamin naszego (!?!) Salonu24 wyraźnie stanowi: wy sobie wypisujcie, co tam uważacie, byle tylko Salon miał jak najwięcej kliknięć, wtedy my – animatorzy Salonu – będziemy zarabiać. W domyślnym punkcie drugim jest równie wyraźnie napisane: ktokolwiek będzie nam do biznesu pasował, tego będziemy dopieszczać, a jeśli ktoś nam się nie będzie widział – ten paszoł won.
 
Wszelkie bunty na pokładzie Salonu mają dwie cechy: są typowo „salonowe”, obrażalskie oraz wynikają z niezrozumienia, że Salon24 to jest biznes, a nie żadna gazeta internetowa. Takim samym biznesem są tabloidy papierowe i telewizyjne kanały „świerszczykowe”, takim samym biznesem są Olimpiady i inne „szlachetne” przedsięwzięcia na skalę powiatową czy globalną.
 
Napisałem na Salon nieco ponad 100 tekstów, takich i siakich, doświadczyłem już 10% tego, co ze mną może Redakcja Szanowna zrobić: dopieszczano mnie w fazie debiutanckiej, później też czasami, ale za to najlepsze moje teksty spychano na „karuzelę” z prawej strony SG. I kilkadziesiąt innych sztuczek. Biznes, Polityka i prywatne emocje Redaktorów – to podstawowe kryteria. A ja z setkami pozostałych jestem zwykłym Mięsem, i to pośledniego sortu, bo na dole SG mamy tych, którzy będą promowani, choćby napisali, że nieprawda, iż E=mc2, jak to czasem pisze Redaktor E.S.
 
Zapewniam buntowników, że szlag mnie trafia, kiedy Redakcja Szanowna nie postępuje tak, jak sobie tego życzę, albo kiedy okazuje się, że Salon jest czym innym, niż sobie przez moment wyobrażałem.
 
Na przykład myślałem, że Salon24 jest skierowany do czytelnika o politycznym i społecznym IQ powyżej 100. Myliłem się: Redakcja nie ma takiego kryterium, buszować po Salonie można nawet w politycznych walonkach i fufajkach, w czapce z liścia łopianu, a nawet na golasa, pokazując swoje otłuszczone porno-cielsko intelektualne. Oczywiście, część z nas nosi krawaty, a przynajmniej umie posługiwać się nożem i widelcem, do tego rozróżnia kieliszki – ale to nie ma znaczenia dla biznesu, jakim jest Salon24.
 
Powiem coś, co wyda się nie na temat. Wszyscy znamy problemy formalno-prawne, jakie mają polscy urzędnicy z PZPN. A jak ktoś nie zna, to podpowiem: kiedy sędzia za kasiorkę „drukuje” mecz, albo kiedy na boisku jakiś bandyta połamie drugiemu nogi, to nawet nikt nie pomyśli o doniesieniu na policję, bo tu obowiązuje wydzielone, osobliwe poletko prawne. Gdyby to samo stało się na ulicy – to mamy 100% „dziesionę” (napad z użyciem niebezpiecznego narzędzia).
 
Takich pomylonych nisz prawnych jest dziesiątki, na przykład prawo komornicze, jedną z nich jest pogranicze prawa prasowego i kodeksu spółek handlowych. Na tym pograniczu jesteśmy wolontariuszami, którzy dobrowolnie i z zapałem napędzają czytelników Salonowi, myśląc, że napędzamy ich sobie. Nie dotyczy nas nawet prawo o zatrudnianiu amatorów. Bo takiego nie ma.
 
Tak jak nie ma bata na oferenta darmowych programów do oczyszczania-przyspieszania komputera. Doświadczyłem niedawno tego samego, ja, stary wyga. Wysłałem sms-a, w ramach „testu marketingowego”, bo napisano, że na próbę mam zapłacić 25 groszy. Okazało się, że to było 25 złotych, a programu oczyszczającego i tak nie dostałem, bo reakcja systemu na otrzymany kod była: ZŁY KOD. I nie ma siły na tych złodziei, choć należy im przynajmniej obić ryja.
 
Redakcja Szanowna tylko jednego nie może robić bezkarnie: wykluczać nas z grona „wolontariuszy” bez podania punktu regulaminu, jaki łamią, do tego nie oddawszy w komplecie wszystkich tekstów opublikowanych na Salonie. Kiedy to robi – łamie prawo biznesowe. A namawiając się wzajemnie do jakichś związkowo-zawodowych buntów – właśnie łamiemy regulamin. Zresztą, kara”, jaką redakcja ewentualnie za to poniesie, jest niewspółmiernie mała do szkód, jakie nam osobiście wyrządzi. Bo my o sobie myślimy, że jesteśmy ważni publicyści, a nie, że jesteśmy Mięso dziennikarskie.
 
Najtrudniejsze jest to co najprostsze: masowe odejścia od Salonu. Ale to jest tak, jak z biznesem bankowo-oszczędnościowym: gdyby wszyscy stawili się jednego dnia do banku po swoje oszczędności, to bank uśmiechnie się z zażenowaniem: nie dam wam waszych pieniędzy, bo dla zarobku dałem je frajerom w kredyt! Tyle że takie masowe paniki bankierskie zdarzają się niezmiernie rzadko.
 
Godzę się na rolę amatora, w tłumie sobie podobnych, nieodpłatnie naganiającego frajerów Salonowi, a w ślad za tym dającego Salonowi zarobić. Godzę się na rolę tła dla autorów Salonu zaznaczanych na zielono i czerwono, z których połowa nie dorasta do pięt połowie „niebieskich”. Godzę się na to, żeby kosztem moich genialnych tekstów Redakcja Szanowna dopieszczała debiutantów, tak jak kiedyś dopieszczała mnie. Znoszę cierpliwie biznesowo-redakcyjne eksperymenty Redakcji Szanownej, w wyniku których wielu z nas już nie wie, jak pozycjonować swoje teksty na tym portalu.
 
Jak mi pęknie żyła, to zabiorę walizki, jak Wimmer, Azrael i wielu innych. I nie będę bluźnił przeciw Redakcji Szanownej, bo nie po to od marca tu pisuję, żeby potem nazwać to miejsce słowem paskudnym i szpetnym.
 
Kiedy Redakcja Szanowna ogłosi w regulaminie, albo w osobnym liście do mnie, że udziela mi prawa do współ-redagowania portalu w jakimś zakresie – wtedy znajdę się w innej sytuacji cywilno-prawnej.
 
Zanim przyszedłem do Salonu, pisywałem na portalu „mniejszym”, ale bardziej opiniotwórczym. Choć nie zgadzały się nam „profile”, było mi tam miło, ciepło i dobrze. Tyle, że nie reagowano tam na moją – jakże ludzką – ambicję, że bez wewnętrznej cenzury sam chcę się wystawiać na opinie i komentarze czytelników. Dlatego odszedłem, pozostając – myślę – w przyjaźni.
 
A jak mnie tu ktoś nazwie starym piernikiem, tchórzem i lizusem (albo jeszcze barwniej) – to mnie nazwie. Pacany już doświadczyły: nie blokuję żadnego z „komentatorów”, bo skoro nie umieją inaczej, to niech sr…ją „na wizji”. To jest ich przywilej młodości. Nie będę dla nich panem i władcą.
 
 

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje

Tematy do dyskusji: Internetowa demokracja socjalistyczna

Nie znaleziono żadnych komentarzy.