Jan "Myslnik" Herman

Inteligencji poziom inteligencji - cz. 1

2010-11-17 08:42

 

INTELIGENCJI POZIOM INTELIGENCJI

 

 

(…)Najpodlejszych galeria charakterów staje

Jakiej nie masz już chyba w żadnym innym kraju

Policjant jak bandyta się jakiś prowadzi

Urzędnik jak satrapa, łapówką nie wzgardzi

Polityk jak panienka urażona wiecznie

Artysta jak ten łajza, naćpany koniecznie

Uczony jak sprzedajna ulicznica tworzy

To czego oczekują biznesu wielmoże

Dziennikarz jak bulterier jest do wynajęcia

Im więcej ofiar zagryzł – tym ma większe wzięcie

A prosty człowiek tak te przykłady rozumie

Żeby kraść ile wlezie w swym rodzonym gumnie

 

Dziedziczymy głupotę, choroby i nędzę

I nikt nie wie czy kiedyś ludziom lepiej będzie (…)

 

/Jan Herman – Pentagram-fragment/

 

„Gdybym miał jednym określeniem nazwać istotę demokracji zachodnich, powiedziałbym, że są to ‘demokracje quasi-wrażliwców’. Intelektualistów, którzy produkują idee w znacznej mierze reprodukujące postulaty marksizmu-leninizmu ludzi mediów, którzy je popularyzują jako metodę szybkiego awansu od większościowego kołtuna do elitarnego wrażliwca, oraz polityków, którzy chętnie podchwytują bojowe postulaty intelektualne, dzięki czemu odwracają uwagę wyborców od będącej ich udziałem korupcji i bezczynności na polu rzeczywistej modernizacji i budowania państwa prawa” – tak pisze Paweł Paliwoda w swoim eseju „Totalitarna demokracja, totalitarne media”[1].

 

Najbardziej odpowiada mi ludowe znaczenie słowa „inteligentny”: otóż na głębokiej polskiej prowincji do dziś słowem tym opisuje się kogoś „eleganckiego”, „wykształconego”, „nie-naszego”, „obytego”, niekiedy „zdolnego-sprytnego-cwanego”, nie-prostolinijnego, rozmyślającego i rozprawiającego o sprawach „równoległych do codzienności” (czyli nieżyciowych?). Na amatorskim poziomie interpretacji socjologicznych wyjaśniałoby to też, dlaczego tylko po wschodniej stronie Europy wykluło się pojęcie Inteligencji jako warstwy społecznej: w obszarze anglo-saskim (na tzw. Zachodzie) to samo słowo oznacza w kontekście ludowym „dobrze poinformowany”, jest zatem pra-źródłosłowem pojęcia „wywiad”.

 

Być inteligentem – to w Polsce brzmi dwojako: jest się zarazem dumnym i podejrzanym. Dumnym w tym sensie, że kiedy zostaje się inteligentem (w pierwszym pokoleniu), to prace fizyczne przestają do człowieka pasować, co najwyżej jako jakaś szlachetna pasja albo celebra na pokaz, człowiek wyrasta ponad przeciętność, właściwie jest wynoszony, jako ktoś, komu przysługuje biurko i miejsce pomiędzy dyskutantami, a to w Polsce automatycznie uszlachetnia. Podejrzanym w tym sensie, że ktoś, kto ma dużo czasu oszczędzonego na pracach fizycznych pognębiających umysłowo i wycieńczających kondycyjnie (taki kraj), łatwo poddaje się skłonnościom do chachmęcenia, prywaty, karierowiczostwa, politykierstwa, łatwo poddaje się też materialnym żądzom i szuka okazji do ich zaspokojenia kosztem innych ludzi i kosztem dobra wspólnego.

 

Pośród inteligentów bywają osoby wybitne, które ustanawiają wszelkie wyobrażane standardy „inteligenckości”, są w pewien sposób nad-inteligentami. W poemacie „Starzec” przytaczam długą listę „odpowiedników” inteligenta, a pomiędzy nimi:

  1. W tradycji hinduskiej jest taka postać, którą do naszego świata przeniesiono pojęciowo jako GURU. To taki autorytet i wzorzec zarazem, żywy absolut. Przewodnik duchowy cieszący się najwyższym szacunkiem, może bramin, ale taki duchowo ważniejszy.

2.      W tradycji judajskiej (chasydzkiej) mamy CADYKA, żywą dobroć, super-rabina, wielkiego interpretatora Pisma i Rzeczywistości, uosobienie teologa i radcy prawnego w jednym, wyposażonego w moc cudowną pogodnego mędrca.

  1. W tradycji muzułmańskiej mamy AJATOLLACHA, absolutną mądrość i nieomylność, namiestnika allahowego na Ziemi. Świątobliwość, najwyższy spośród ulemów czy imamów, uczony przywódca.
  2. W tradycji chrześcijańskiej mamy PROROKA, osobę świętą i jasnowidzącą, utrzymującą robocze kontakty z Niebem i uroczyste kontakty z ludem. Charyzmatycznego przywódcę religijnego powołanego przez Boga i obdarzonego posłannictwem do specjalnych zadań.
  3. W Japonii blednie już, ale jest przecież, tradycja boskiego CESARZA, szoguna szogunów, nieomylnego, niezwyciężonego, uświęconego tajemnicą dworu, państwa i religii, postaci uruchamiającej wszelki ceremoniał.
  4. W tradycji Persów (Partów?) występował MAG, mędrzec, znawca przepowiedni, król tajemnic, obdarzony swoistym immunitetem przewodnik intelektualny.

 

Żadna z tych postaci nie pasuje do naszej, nadwiślańskiej rzeczywistości. Naszej, czyli wywodzącej się z korzeni sarmacko-scytyjskich, dających prapoczątek żywiołowi Słowiańszczyzny. U nas postacią najważniejszą dla ludu i dla polityki jest STARZEC. Pojęcie to pełniej znane jest w Rosji: w miarę młody pielgrzym (zwany strannikiem) przemierza(ł) wielki kraj od jednego do drugiego świętego miejsca, a kiedy nabyta w ten sposób wiedza teologiczna i „ludzka” oraz własne talenty zaczynają owocować rosnącym autorytetem – strannik osiada gdzieś opodal i pozostaje do dyspozycji, opiekuje się duchowo i „encyklopedycznie” odwiedzającymi go osobami, a z czasem – tłumami. Starzec może być grzeszny i bezbożny jak Rasputin, nieodgadniony jak Wernyhora, dobry jak Dziadek Mróz, ludzki jak Piast Kołodziej, szlachetny jak Jurand ze Spychowa. Nieco mityczny i nieobecny: w każdym rzeczywistym i dotykalnym Starcu rozpoznajemy nie tyle jego samego, ile ten idealny archetyp. Starzec w naszej tradycji to nie ten konkretny osobnik, któremu więc wybaczamy jego pospolitą w sumie powłokę, tylko to wszystko, co w konkretnym osobniku chcemy widzieć. Dlatego – tu: w przykładach niedoskonałych – Starcem chcemy widzieć Piłsudskiego (niestety, jego marna postać Komendanta na Kasztance pozwala mu być tylko Dziadkiem), Piotra Wielkiego (niestety, gonił brodaczy do fryzjera), Kazimierza Wielkiego (niestety, był królem), Karola Wojtyłę (gdyby nie był Janem Pawłem II): okazuje się, że Starzec nie może być zbyt dosłowny i rzeczywisty w działaniu, musi być w jakiś sposób ezoteryczny, powinien łączyć w sobie władzy cierpienie sumienia nad stłoczonymi w ludzkim tyglu duszami z oddolną rzecznika ludu ulgą odsunięcia od jakiejkolwiek doczesnej odpowiedzialności za swoje dzieła. Jeśli już jest mężem opatrznościowym – to raczej nie mężem stanu.

W jakimś sensie rolę tę pełnili przez kilkadziesiąt lat Jerzy Giedrojć, Leszek Kołakowski, może – już mniej – Aleksander Małachowski.

 

Może warto w tym miejscu polecić książkę Włodzimierza Pawluczuka JUDASZ: pokazuje ona z jednej strony, jak z prostego wiejskiego chłopaka wyrasta – niespełniony potem – kandydat na inteligenta w pierwszym pokoleniu, strannika, ale też, jak funkcjonuje „opiekuńcza duchowo”, mogąca być jednak zgubną, instytucja Starca (tu: samozwańczy prorok Ilja). Sam Wł. Pawluczuk jest profesorem Uniwersytetu w Białymstoku, badaczem kultury ludowej, socjologiem i religioznawcą.

 

Ja tymczasem, w innym swoim poemacie, oratorium Mrok (o stanie wojennym w Polsce, fragment albumu SOCREALIA), wskazuję na charakterystyczną zdolność inteligencji do misyjnej interwencji, własnej, autorskiej, a niekiedy takiej w konwencji „myśmy się dosiedli”:

 

W osiemdziesiątym roku, pośrodku wakacji

Polska była areną robotniczych akcji

Zaczęli kolejarze rodem spod Lublina

Po nich staje Wybrzeże, w Gdańsku i w Szczecinie

Kiedy zaś dołączyły do strajków kopalnie

Polska buntem stanęła, a w fabrykach walne

Zebrania stanowiły, że odtąd do skutku

Stać będą strajkiem wszyscy, aż choćby malutki

Podpis złożą na kartce rządu delegaci

Którym już przedstawiono „oczko” postulatów

Wśród postulatów było kilka systemowych

Kilka z nich politycznych, na koniec płacowych

Lech Wałęsa co przez płot do strajku przeskoczył

I do pierwszych dołączył - przed ludźmi roztoczył

Wizję zwycięstw wspaniałych robotniczej wiary

Która podepcze związki zawodowe stare

W ich miejsce ustanowi związki już prawdziwe

Które będą dla ludzi działać jako żywe

Będą się zajmowały BHP, płacami

A nie z CRZZ-tu, z Centrum konszachtami

Będzie robotnik trzymał sprawy w swoich rękach

I zakończy się polskich robotników męka

Zakończą się oszustwa władzy dyrektorskiej

Biurokracji partyjnej i elity wąskiej

Skończą się przywileje w sklepach za firanką

Półki będą dla ludzi, a w więzieniach zamknąć

Nie da się już nikogo, kto odważnie staje

Dla robotniczej sprawy i świadectwo daje

Uczciwego podejścia w sprawie pracownika –

Taka Wałęsy mowa do ludzi przenika

Z radiowęzła. I jeszcze on o tym napomknął

Że bierze Matkę Boską na swoją Patronkę

MKS zaś co wszystkie połączył załogi

Nazwano SOLIDARNOŚĆ: odtąd taką drogą

Porozumienia załóg i jedności ludzi

Będzie ruch się rozwijał i ducha nam budził

Do entuzjazmu czynów i do wielkiej wiary

Że się uda socjalizm nowy na tym starym

Że gdy chwacko do sprawy zawezmą się „nasi”

Wnet się w kraju pojawi i chleb, i kiełbasa

Wszelkie też dobra, które w ilości niemałej

W Partii czeluściach albo w eksporcie znikały

Teraz rynek zasilą naszych miast i wiosek

Będzie co jeść – a eksport zostawmy na potem

 

Łatwy żer przeczuwając, widząc co się święci

Przybyli do stoczniowych wrót inteligenci

Byli Gwiazda i Kuroń, Michnik i Staniszkis

Modzelewski i inni do tej stoczni przyszli

Była to silna grupa niezłomnych oporu

Przeciw starej komunie. Zatem ludzie z KOR-u

Ludzie z ROPCiO i innych ugrupowań tajnych

Co przeszli już niejedno, którzy pośród skrajnych

Zdołali prześladowań zachować swą godność

Którzy dumnie nosili ważne słowo WOLNOŚĆ

I szczerze nie znosili totalitaryzmu

Chociaż wiele wspólnego mieli z socjalizmem

KPN pod Moczulskim, i klub liberałów

Wielka liczba do tego różnych radykałów

Niejeden z nich partyjne szeregi zasilał

W swej młodości i potem, nim aparat wylał

Z kąpielą swych najlepszych Partii wychowanków

I mianował wrogami, i wypchnął do szańców

Ojczyzny wiernych synów, którzy dobrze chcieli

Ale nieco inaczej robotę widzieli

Brali całkiem dosłownie hasła demokracji

Że niby lud ma rządzić. Jasne, mieli rację

Tylko tego nie chcieli pojąć – choć rozumni -  

Że w żadnej demokracji nie rządzi się tłumnie

Tylko poprzez wybrańców stanowi się władzę

Zatem poprzez wybory trzeba coś uładzić

A jeśli nie wybory – to ważny jest sposób

Wyłonienia najlepszych spośród rzeszy osób

Które to zawiadować będą polską nawą

I najlepiej rozstrzygać każdą trudną sprawę

 

Ethos inteligenta budowany jest (…) także ze względu na niezależność sądów, które wydaje: na wolności od presji środowiska, na rozumnym wyborze, który przeciwstawny jest bezmyślnemu podążaniu za stadem. Statystyka (i certyfikaty oraz dyplomy – JH) nie jest dobrym sposobem na mierzenie inteligenckości czegokolwiek”[2].

Spróbujmy przez chwilę zająć się poszukiwaniami Starca dla któregoś z wiodących środowisk opiniotwórczych. Najpierw rozważmy, kto zacz owo nie powiedziane z imienia środowisko. Inteligencja? Chyba tak, skoro spędzili trochę czasu w salach wykładowych, a dodatkowo w organizacji młodzieżowej jako piewcy dobra publicznego, w kołach myśli rozmaitej, gdzie uczyli się krytycznego, analitycznego podejścia do prawd objawianych ex cathedra i w przyuczelnianych klubach jako „gąbki” dla artystycznych przesłań. Politycy? Chyba tak, mimo wielu zastrzeżeń, że ich interesuje dobra robota a nie stołki, skoro większość z nich doświadczyła kariery na wybieralnych funkcjach, nieważne jak wielkiej. Europejczycy? Chyba tak, skoro już na studiach podróżowali (średnio) dużo więcej niż ich rówieśnicy, więc nawet jeśli mają wiele sceptycyzmu, to przesiąknęli tym szczególnym inteligenckim internacjonalizmem, charakteryzującym Europę. Awangarda? Z wątpliwościami, ale chyba tak, skoro chcą zbawiać świat i w tym celu spędzają mnóstwo czasu na dyskusjach o „górnych” sprawach i na kreowaniu projektów dla kraju, dla kultury, dla różnych regionów i środowisk. Pragmatycy czy ideowcy? Ooo, tu jest kłopot, bo pod tym względem różnią się pomiędzy sobą znacznie. Można nawet powiedzieć, że dzielą się na dwa przeciwstawne (acz nie wrogie) obozy. Synowie Kościoła? Zdecydowanie nie, choć większość z nich znała w dzieciństwie pacierz i otrzymała pierwsze sakramenty: po prostu pogubili to wszystko pośród meandrów ideologicznej kontestacji form i przesłania Polski Ludowej, państwa wielkich ideałów i marnej ich aplikacji w rzeczywistej praktyce. Patrycjusze? Raczej nie, zbyt wielu z nich pobiegło na studia wprost z ubogich i siermiężnych domów, gdzie nasączali się prosto-ludowymi manierami „brat-łata”, a nabyta potem wyniosłość i wyrozumiałość dla prostego ludu ma korzenie w pysze i bucowatości, a nie w świadomości wyższości własnej „rasy”. Rewolucjoniści? Jak wszyscy: za młodu porywczy i bezkompromisowi, potem może trochę bardziej rozważni, wstydliwie rakiem porzucający buńczuczne słowa i gesty. Ludzie godni szacunku? Cha, cha, cha! Zbyt dużo między nimi tzw. pragmatyków, chwytających Rzeczywistość taką jaka jest, z „dobrodziejstwem” inwentarza.

Któż mógłby być dla nich Starcem? Może Fredro, choć hrabia, za to artysta i świntuch zarazem, poszukiwacz nowego, wieczny malkontent, ale z biglem? Kopernik, człek mądry, odważny i bezkompromisowy, a choć kapłan, to Europejczyk, widzący dalej niż wypadało w jego czasach? Staszic, uczony, filozof, przyrodnik, działacz, pisarz polityczny, uczestnik Sejmu Czteroletniego, fundator Pałacu w Warszawie, odkrywca węgla w Zagłębiu, inicjator spółdzielczości rolniczej, pionier taternictwa, współtwórca uniwersytetu? Stawiam na niego, gdyby żył w naszych czasach, zacząłby karierę w ruchu oazowym albo w ZSP, bez dwóch zdań. Może jednak jakiś encyklopedyczny Poczet Starców, zamiast jednego?

Nie jest nam łatwo w Polsce bez Starca. Szczególnie w czasach upadku moralnego i mizerii gospodarczej, w czasach pokonywanej już przez Putina rosyjskiej Smuty, środkowo-europejskiej Transformacji, europejskiej Unii, amerykańskiego Super-mocarstwa po przejściach, arabskiej Intifady-Dżihadu, chińskiego Przełomu.

 

Kto zacz Inteligent

 

W krajach zatem słowiańskich, szczególnie w Polsce, najczęściej słowem tym określa się kogoś estetycznie i z gustem, modnie odzianego, a jeszcze niechby wyglądał na miastowego biuralistę. Drugim znaczeniem słowa „inteligentny” jest „bystry, oczytany, erudyta, wygadany, mądry, sprawny umysłowo”. Tego znaczenia używają najczęściej sami inteligenci w odniesieniu do siebie. Kolejne znaczenie tego słowa dotyczy obiektów nieożywionych sprawiających wrażenie ożywionych: wieżowiec, system, komputer, samochód, sieć telefoniczna. Za inteligentne ma się również rośliny, zwierzęta oraz ich wielości (las, rój) i kombinacje (ekosfera).

Charakterystyczne, że wszelkie z tych znaczeń inteligencji są przywoływane niemal zawsze wtedy, kiedy się na kimś (czymś) zawiedziemy, kiedy działa nam wbrew: taki inteligentny, a buty nie wypastowane (o miastowym), inteligentny, a prostej sprawy pojąć nie może (o bystrzaku), biurowiec inteligentny „wie” o przebywających w nim osobach kto co robi i gdzie, potrafi zamknąć człowieka na miejscu przestępstwa, inteligentna sieć telefoniczna znajduje najprostsze połączenia, inteligentna bestia (to o kocie, który nie pozwoli sobie narzucić zwyczaju).

Można powiedzieć najogólniej, że inteligencja w powyższym rozumieniu wiąże się ze zdolnością szybkiego i nieomylnego przetwarzania danych, ale tylko wtedy, jeśli oznacza to jakąś zdecydowaną konkluzję, do tego trafną (odpowiadającą mniej-więcej wszystkim). Można być zatem obiektywnie inteligentnym, ale kiedy nic się z tą inteligencją nie robi we własnym interesie – nie będzie ona zauważona, co najwyżej stanie się przedmiotem szyderstwa i ironii. Należy więc – jeśli chcesz mieć markę inteligentnego – czym prędzej wykazać spryt w załatwianiu swoich spraw na tle spraw ogólnych, wtedy zostanie się docenionym nawet jeśli jest się nieobyczajnym i niepraworządnym: kiedy jednak ten sam spryt wykorzystasz dla dobra wspólnego zaniedbując swoje własne sprawy – inteligentnym cię nikt nie obwoła. „Historia (…) pokazuje, że nie ma takiej głupoty politycznej (i takiego szubrawstwa – JH), za którą inteligencji nie byliby gotowi się opowiedzieć. Co więcej, nieraz opowiadali się w znacznych ilościach”[3].

 

Inteligenta można zamknąć w następujący nawias pojęciowy, lokujący go w szczególny sposób pośród innych figur życia publicznego:

a)                              otarł się o proces edukacji akademickiej – czyli przynajmniej studiował, niekoniecznie z formalnym skutkiem, zaznał tego doświadczenia każącego wciąż rozliczać się z procesu poznawczego przeprowadzanego na własny rachunek, zaznał też tzw. życia studenckiego, czyli próbował rozmaitych dzieł, spraw i sprawek, których „nie przystoi” próbować poza światem studencko-akademickim, porywał się na czyny, które budziłyby zdziwienie wszędzie poza uczelnią. Przeciwstawny ryt – to absolwent uczelni, który na „magisterce” poprzestał i zaniechał „dokształtów”, ale przez następnych kilkadziesiąt lat chodzi u uchodzi za „mającego wyższe wykształcenie”;

b)                             ma poczucie misji publicznej, wciąż odnawialne, niegasnące choć przygasające albo pokrywane pragmatyzmem i interesami, kształtowane w akademickiej młodości, czasem nie kończącej się (infantylizm akademicki), podczas której napotykał rozmaite „redakcje” tego, co nazywa się Racjami (np. Racja Stanu, Prawa Człowieka, Obywatelstwo): niekiedy dorabia się własnej, autorskiej misji, najczęściej jednak implementuje, uznaje za swoją misję „podaną” mu przypadkowo lub z czyimś rozmysłem. Przeciwstawny ryt – to społecznik studencki, który skonsumował swoją aktywność dla własnego pozycjonowania (np. kariery), odtąd operując powiedzonkiem „trzeba za młodu być wrażliwym, żeby na starość nie być cynikiem” (on akurat nim jest);

c)                              jest humanistą głębokim do granic, ale koniecznie w sposób „koncesjonowany”: otóż tzw. mainstream (a może Towarzystwo, Socjeta, Śmietanka?) redaguje kolejne iteracje humanizmu „obowiązującego” w rozmowach i w alertach (akcjach) – a inteligencja z właściwym sobie zacięciem natychmiast rozbudowuje ten „rzucił-stasiek-humanizm” przydając mu swoistego sznytu, powagi, nuty poza-potoczności. Przeciwieństwem tego rytu jest osobnik, który powołując się na swój niewątpliwy, choć spatynowany humanizm gotów jest biernie i czynnie wspierać „wybór mniejszego zła” na polu palących problemów świata i ludzkości;

 

Inteligent w powyższym sensie jest zawsze „redaktorem” i zarazem „nosicielem” etosów (wszelkich, np. górniczego, rolniczego, wielkomiejskiego, również inteligenckiego), jest też tym, który ustawicznie kontroluje i dopytuje się o własną tożsamość (kategoria ta spędza mu sen z powiek), jest też bezkompromisowym poszukiwaczem Racji, o których powyżej mowa. Bywa jednak, że mamy do czynienia z „inteligencją na kartki”: komuś zależy na statusie inteligenta, zatem kolekcjonuje papierowe, opieczętowane, oprawione, inkrustowane dowody na swój upragniony status, ale im więcej tego ma – tym mniej inteligentem, zdaje się, jest.

Nowe Państwo, niezależna gazeta polska, a w niej artykuł „Instrukcja posługiwania się inteligentem” Mateusza Matyszkowicza. „Inteligent – pisze on – ten specyficzny typ naszego obszaru kulturowego. To osoba wykształcona, zaangażowana społecznie i odznaczająca się twardą postawą etyczną. W dodatku powinien być zdolny do wydawania samodzielnych sądów, bez oglądania się na własne środowisko”. I dalej, nieco ironizując: „dobry inteligent to grzeczny inteligent (który) trzyma się w pewnych ramach. (…) Słowo to w naszym języku wywodzi się od „k’rzeczy”, czyli ku rzeczy. Innymi słowy: grzeczny to dorzeczny. W języku angielskim mamy za to słowa gentle i gentleman, które wiążą grzeczność ze szlachetnością oraz dworność z łagodnością. Pamiętajmy jednak, że inteligent dorzeczny i szlachetny nie jest nam zbyt na rękę. Wolimy tu inne znaczenie słowa grzeczny, którego uczymy się od przedszkola. Grzeczny to więc ten, który słucha pani. I takich inteligentów nam trzeba. Niech słuchaja pani, zmieniaja kapcie i mówią wierszyki. Czym(że) innym jest bowiem świat, jeśli nie wielką akademią(?). Nie platońską, tylko szkolną.

W innym numerze Nowego państwa tenże autor dodaje: „W inteligencji (…) zawsze istniała dość silna potrzeba zrzeszania (MM podkreśla: partyjnego – JH). Z jednej strony, swoja pozycję inteligenci budowali na poczuciu wyższości, na dystansie, który daje racjonalistyczna emancypacja, z drugiej, z ethosem tej grupy łączyła się potrzeba społecznego zaangażowania. Emancypacja odrywała ich od ludu, społecznikowskie nastawienie natomiast uświadamiało potrzebę ponownej integracji. Powrót do ludu miał jednak zawsze cos nieszczerego w sobie. Owo wrodzone (i wyuczone – JH) poczucie wyższości, chęć pouczania i układania, misja i postęp, to wszystko sprawiało, że lud w marzeniach inteligenckich miał ulegać radykalnym przeobrażeniom. W naszej części Europy idealnym narzędziem takiej działalności inteligenta stała się partia. Czymże innym jest nowożytna partia, jeśli nie sposobem organizowania mas pod światłym kierownictwem inteligencji?”[4].

Na którymś z Kongresów Ordynackiej, w gorącym okresie afery Rywina (środowisko to było wtedy bardzo obserwowane), pojawił się mówca z poniższym tekstem:

 

Szanowni Ordynariusze! Wiecznie młoda polska inteligencjo!

 

Człowiek używa rozumu od swego zarania, dzięki temu ludzie są ludźmi. Przynajmniej niektórzy. Odkąd jakiś naczelny czworonóg odkrył, że oprócz kończyn, zmysłów i paru innych przymiotów dysponuje jeszcze własnym „ja” – ludzkość rozwija się w tempie pozwalającym na znaczne wyprzedzenie szympansów, delfinów, mrówek i pszczół. Przynajmniej tak mu się zdaje.

Inteligencja stała się tak istotnym ekwipunkiem człowieka, że na wszelki wypadek zadysponował on, iż specjalnie wyodrębnioną pracą umysłową i twórczością intelektualną będzie zajmować się równie wyodrębniona i specjalnie wyróżniona warstwa nosicieli ludzkiej rozwagi, kreatywności, najszerzej rozumianej kultury duchowej i obywatelskiej.

Najprawdopodobniej Stowarzyszenie Ordynacka – a właściwie środowisko Ordynackiej dopieszczane i pielęgnowane od lat przez Komisję Historyczną - współtworzy w Polsce taką warstwę, warto więc porozmawiać w tym gronie o miejscu inteligencji zarówno pośród innych wielkich podmiotów społecznych, jak też w najogólniej rozumianej Przyrodzie.

Niezależnie od tego, że inteligenta najczęściej rozpoznaje się po tym, iż zna liczne sale wykładowe jakiejś konkretnej uczelni oraz po wyrafinowanym słownictwie, wolałbym, aby inteligencja oznaczała przede wszystkim umiejętność utrzymywania własnego umysłu i zdolności twórczych w ustawicznym alercie, w pełnej gotowości do wykorzystania, w specyficznym stanie sportowej aktywacji, aby cała nasza inteligencja była niejako zatrudniona na ostrym dyżurze. Jest to pogląd przeciwny temu, który uznaje za inteligenta kogoś z dyplomem i tytułem, z kartą kredytową i ważnymi przepustkami, pachnącego świeżą ondulacją i papierzyskami podpisywanymi co dzień w dużych ilościach. Niby obie postacie inteligencji nie wykluczają się, ale jedną nazwałbym właściwą, a tę drugą – inteligencją na kartki. Kartkami takimi wymachuje wielu dopominając się dla siebie miana inteligenta, choć już dawno odzwyczaili się zarówno od używania rozumu własnego i zbiorowego, jak też od misji spełniania publicznego dobra i narodowego przewodnictwa.

Zakapućkani we własne interesiki, w ratowanie swojego osobistego statusu unieważnianego przez dziwne procesy, uznane nie wiedzieć czemu za nieuchronne – zatracamy bezpowrotnie swoją społeczną rolę i wchodzimy w cudze buty, najczęściej polityczne. A w polityce nie ma pozytywnych doświadczeń upartego, konsekwentnego, niezłomnego dochodzenia do Prawdy i do Racji, tylko premiuje się takie poglądy i takie rozwiązania, które uzyskują większość poprzez rozwiązania siłowe, na przykład w głosowaniu, albo zdołają wkraść się w łaski wpływowych instytucji. W polityce sensem bycia jest intryga, którą niby-inteligent najpierw uruchamia, a potem łaskawie występuje w roli arbitra i sumiennego komentatora, jakby to nie on narozrabiał. W ten sposób inteligencja porzuca poszukiwania wiedzy prawdziwej, zadowala się wiedzą przegłosowaną przez różne reprezentacje samej inteligencji, ale nie tylko.

Tak rodzi się kompromis, przekleństwo życia publicznego, a na pewno przekleństwo polskiej Transformacji. Kompromis utożsamiamy na siłę z demokracją, choć jej sensem, esencją i istotą jest konsensus. Kompromis między pustymi, pozbawionymi treści racjami politycznymi wywołanymi intrygą. Dlatego demokracji jest u nas wielki niedostatek, bo w ślad za niedoborem intelektualnego niepokoju, ustawicznego kształtowania swoich zdolności (poprzez edukację od kołyski po grób) postępuje kryzys umiejętności przezwyciężania sztanc, schematów i formułek. Wątpię więc myślę, myślę więc jestem – to pełna formuła wielkiego inteligenta, który – choć matematyk - nie godził się na to, by wszystko w życiu było raz na zawsze poukładane, by człowiek wyrastał w betonowo sztywnym świecie zadanym przez elity i pośród drewnianego języka oficjeli. Wolał myśl swobodną i nieuczesaną. Tymczasem w Polsce przełomu Tysiącleci zgłaszanie wątpliwości jest zajęciem ryzykownym, mogącym złamać człowiekowi karierę i w ogóle życiorys, jakąkolwiek poważną dyskusję zastępuje się pragmatyką i bieżączką, jakby w obawie, że nie opanujemy czegoś Nieoczekiwanego, które w tej dyskusji się narodzi. W ten sposób skazujemy kraj na los marny i niewygodny, ale za to przewidywalny.

W zamian serwujemy sami sobie pięknoduchostwo, oglądając w lustrach swoje wysokie czoła i delikatną, biurową cerę człowieka nie skażonego pracą dosłowną i brudną, wymagającą potu, niosącą ryzyko fizycznych urazów. Ale dla ludzi, których intelektualnym i moralnym kunktatorstwem skazujemy na dziedziczne tkwienie pośród takiej pracy, mamy coraz mniej do zaproponowania, choć ich oczekiwania i nadzieje skierowane są w naszą stronę.

Ordynacka nie jest wolna od odpowiedzialności za taką postawę polskiej inteligencji w dobie Transformacji. Staje się współodpowiedzialna za Polskę nawet za ten okres, zanim ukonstytuowała się jako Stowarzyszenie i została wywołana do tablicy przez pożałowania godną aferę. Ludzie wywodzący się z ZSP/SZSP zajmowali od zawsze wystarczająco dużo poważnych funkcji państwowych, biznesowych, samorządowych czy partyjnych, aby dziś zadać im pytanie: czy zawsze przyświecała im idea dobra publicznego, czy zrobili wszystko, aby Polska była dziś w lepszym stanie niż jest, czy gotowi byli porzucić kompromisy i betonowo-drewniany świat elit, aby zachować czyste sumienie i dać wyraz inteligenckiemu etosowi narodowego przewodnictwa, czy używali rozumu zgodnie z jego przeznaczeniem zamiast poddawać się rozumowi głosowań? Po prostu zapytać trzeba, niekoniecznie zaraz oskarżać. A jeśli zamierzamy poważnie uczestniczyć jako środowisko w życiu publicznym kraju – pozwólmy im pamiętać, że takie pytania zadamy im ponownie za jakiś czas.

Chyłkiem umykamy od rzeczywistej odpowiedzialności za kraj i za siebie samych, choć udajemy, że jest odwrotnie, że bierzemy na swoje barki ciężar urzędów i stanowisk. Zawłaszczamy sobie tytuły i upoważnienia, budujemy sobie monopolistyczną rzeczywistość raz na zawsze uporządkowaną według naszego widzimisię, a kiedy nam to zepsuje ktoś nas niegodny, siadamy okrakiem na jakiejś inteligenckiej niszy i mówimy: to moje. Nawet najlepsze inicjatywy i najlepsze idee padną, jeśli jakaś kamaryla uzna, że nie ten człowiek, nie o tym czasie je zgłosił. Kto już się dochrapał pozycji satrapy, dyszy zawiścią, że to nie on coś wymyślił, zagarnia pod siebie nazwy i znaki. Moje, moje! W cudzej nadaktywności szuka nie szansy dla kraju, tylko zagrożenia dla siebie.

Straciliśmy ostatnich 15 lat, podczas których nie używaliśmy rozumu w sposób właściwy i wystarczający, za to nadmiernie używaliśmy łokci i układów. Porzuciliśmy nie tylko swoją inteligenckość, zamieniając ją na kartki, ale też nasze człowieczeństwo. Zgubiliśmy rację stanu, oszukaliśmy sens gospodarki, wystawiliśmy na bazarze nasze państwo, idee wyrzuciliśmy na śmietnik, szczere poglądy skasowaliśmy jak jednorazowy bilet, a w zamian przyswoiliśmy sobie poglądy cudze, których zresztą nie staramy się zrozumieć, bierzemy je na wiarę. Dysputy i walka wręcz zastąpiły dialog, sztywne struktury myślowe i instytucjonalne wyparły naturalną polifonię, w miejsce codziennego mozołu powołaliśmy blichtr i zaliczeniowe odfajkowywanie spraw i problemów.

I dopiero wtedy, kiedy ponosimy kompletną porażkę, a w dodatku nie da się jej chytrze przerobić na niby-sukces, na zasadzie „to nie ja, to kolega” – szlachetniejemy, przechodzimy metamorfozę z wrednego łabędzia w pokrzywdzone brzydkie kaczątko, odkrywamy w sobie Małego Księcia, wydobywamy z lamusa nasze własne poglądy, które kiedyś ochoczo potępiliśmy, a teraz się z nimi na powrót zgadzamy, że niby zawsze mieliśmy je na podorędziu. Jak niesławny premier, który zresztą z dumą podkreślał zawsze, że nie jest inteligentem, choć ma partyjny dyplom. Na szczęście, jest to człowiek spoza Ordynackiej.

 

Chciałbym, żebyśmy podczas tego Kongresu znaleźli choć odrobinę czasu na sprawy, które poruszam, żebyśmy nie poddali się tutaj dyktatowi grafika i rutynie hierarchii. W końcu jesteśmy organizacją inteligencką, nieprawdaż?

 

Podobnych przemówień można wiele usłyszeć na spotkaniach środowisk dziennikarskich, politycznych, a także na odbywających się co kilkadziesiąt lat Kongresach Kultury.

 

Miejsce w przestrzeni publicznej

 

Inteligent działa, wyżywa się, realizuje w obszarze Under-Surface, Podpowierzchni. Na Powierzchni widzimy zjawiska łatwo dające się opisać statystycznie albo kinematycznie. W Głębi zjawiska badamy co do ich napędu, generowania, źródła antycypacyjnego, fabrykowania, wychowu, zasiewu – oraz dynamiki, czyli sił i interesów. Pomiędzy nimi jest ten element fermentacji, który już „nie należy” do Głębi, ale „jeszcze nie osiadł” na powierzchni. Na przykład pomiędzy płynną lawą wnętrza Ziemi i naskórkiem zamieszkałym przez Życie mamy wielką warstwę, w której rodzą się ropy naftowe, żyły metali, wszelkie minerały i kopaliny. To porównanie pasuje do opisu Uder-Surface, a wszystko razem pasuje do miejsca w przestrzeni społecznej przypisanego Inteligencji.

 

Immanentnym składnikiem konstytuującym Podpowierzchnię jest Intryga. Inteligent zanurza się w Intrydze niemal instynktownie, ale najczęściej bezinteresownie, dla samego sprawdzenia, czy ma rację na jakiś temat, którą to rację warto – powiada – sfalsyfikować poprzez eksperyment na żywym ciele psychologicznym lub społecznym albo technicznym.

Intryga jest zawiązywania w Salonie. Jest to miejsce, które można przyrównać do akumulatora: inteligenci bywają „na salonach” po to, by od czasu do czasu podłączyć swoje „wtyczki” i znaleźć dodatkowe inspiracje do czegokolwiek, co ich reprodukuje jako inteligentów. Nawet jeśli potem głosi się, że owego „poweru” dodał wszystkim środowiskowy „guru” (Tymochowicz) albo „starzec” (Kołakowski) – to tak naprawdę ów akumulator jest bezosobowy, wisi on „w tym co pomiędzy”. Doświadczony w dysputach akademickich donoszę, że kiedy każdy z każdym o wszystko walczy podczas spotkania przy winie, pośród dymu papierosowego albo bez tego „klimatu” – to najważniejsze do „wyniesienia” z takiej dysputy jest to, co wszyscy znakomicie rozumieją (właściwie „czują”), co zawisa między nimi, co będzie dopiero nazwane słowami po jakimś czasie i powróci do dysputy już zredagowane. Tak działa Salon.

Salonami bywają zarówno konkretne domy (Bocheński), kawiarnie (Kisiel na Rozdrożu), ale też środowiska (KIK, Ordynacka, Krytyka Polityczna).

 

Uwzględniając powyższe, także z uwagą, że niektórzy – wybitni – inteligenci wyjątkowo nie spełniają powyższych warunków, dość łatwo każdy „intuicyjnie” rozpozna inteligenta w grupach społecznych, które tuż poniżej wymieniam. Otóż inteligentów należałoby szukać pomiędzy osobami, o których traktuje poniższa wprawka literacka przeznaczona niegdyś do dysputy w Grupie Dyskusyjnej SKARPA w Warszawie (tytuł: „Trust mózgów nieużywanych właściwie”):

 

TRUST MÓZGÓW...

/polityka to domena rzeczy realnych wypływających z obszarów rzeczy i spraw nierealnych/

 

Politolodzy, historycy, psycholodzy, poloniści, matematycy, geografowie, chemicy, orientaliści, kulturoznawcy, ekonomiści, handlowcy, finansjerzy, geolodzy, etnografowie, księgowi, znawcy stosunków międzynarodowych, biznesmeni, socjologowie, dziennikarze, księgarze, filmowcy, teolodzy, bibliotekarze, pedagodzy, nauczyciele, filozofowie, inżynierowie, elektronicy, informatycy, znawcy mediów, pisarze, przyrodnicy, biolodzy, dyrektorzy, naczelnicy, sekretarze, prezesi, artyści, muzycy, poeci, gitarzyści, didżeje, malarze, graficy, kompozytorzy, eksperci, intelektualiści, mężowie opatrznościowi, badacze rynku, badacze opinii publicznej, socjometrycy, copywriterzy, menedżerowie, doradcy, ministrowie, premierzy, wojewodowie, marszałkowie, prezydenci, magistrowie, doktorzy, docenci, profesorowie, asystenci, wykładowcy, promotorzy, recenzenci, oficerowie, językoznawcy, samorządowcy, przewodniczący, działacze, społecznicy, aktywiści, lobbyści, redaktorzy, rysownicy, komputerowcy, projektanci, operatorzy, prezenterzy, wójtowie, burmistrzowie, starostowie, radni, posłowie, senatorowie, fundatorzy, sponsorzy, udziałowcy, sędziowie, notariusze, prawnicy, prokuratorzy, adwokaci, radcy, spółdzielcy, prokurenci, marketingowcy, reklamiarze, ubezpieczyciele, agenci, brokerzy, komendanci, animatorzy, lekarze, weterynarze, mężowie stanu, przewodniczący, członkowie rad nadzorczych, autorytety, luminarze, pełnomocnicy, komornicy, wydawcy, aktorzy, reżyserzy, kronikarze, komentatorzy, architekci, reformatorzy, artyści, systemowcy, właściciele, happenerzy, retorycy, mistrzowie, archeolodzy, podróżnicy, tłumacze, producenci, kontrolerzy, logistycy, fizycy, religioznawcy, audytorzy, politycy, ideowcy, filary partii, encyklopedyści, interpretatorzy, autorzy, myśliciele, bukiniści, szkoleniowcy, terapeuci, romaniści, germaniści, talmudyści, arabiści, referenci, literaci, organizatorzy, inspiratorzy, prawodawcy, urzędnicy, biegli, trenerzy, fizjolodzy, analitycy, mędrcy, znawcy, teoretycy, statystycy, edytorzy, realizatorzy, spikerzy, sprawozdawcy, przywódcy, liderzy, gwiazdorzy, prywatyzatorzy, restrukturyzatorzy, decydenci, wodzowie, adaptatorzy, astronomowie, dramaturdzy, mentorzy, arbitrzy, zleceniodawcy, zleceniobiorcy, kapitaliści, liberałowie, socjaliści, komuniści, protestanci, związkowcy, katolicy, personaliści, marksiści, technokraci, adwentyści, prawosławni, neoklasycy, restauratorzy, biuraliści, archiwiści, teolodzy, programiści, implementatorzy, akcjonariusze, maklerzy, inwestorzy, styliści, administratorzy, biurokraci, hodowcy, sadownicy, strukturaliści, aplikanci, delegaci, kandydaci, zwycięzcy, kolegianci, ławnicy, nadzorcy, zarządcy, plenipotenci, kierownicy, szefowie, komisarze, ordynatorzy, adiutanci, komersanci, inicjatorzy, mecenasi, radiowcy, internetowcy, twórcy, podsekretarze stanu, laureaci, członkowie kapituł, racjonalizatorzy, oferenci, beneficjenci, antykwaryści, posiadacze, naukowcy, rzeźbiarze, kreatorzy, wyedukowani, uczeni, humaniści, wirtuozi, śpiewacy, pejzażyści, designerzy, fisze, rekordziści, elita, establishment, rzecznicy, liberałowie, bakałarze, pułkownicy, oficerowie, generałowie, delegaci, wzornicy, publicyści, szafarze dóbr, namiestnicy...

 

(jednym słowem: inteligenci)

 

...NIEUŻYWANYCH...

 

aferzyści, nieudacznicy, skandaliści, autokraci, dyktatorzy, wyrokowcy, mieszacze, partyjniacy, aparatczycy, chciwcy, zdemoralizowani, przestępcy, macherzy, czarodzieje, magicy, manipulanci, socjotechnicy, faryzeusze, zdrajcy, kosmopolici, nieprzyzwoici, nieuczciwi, buce, złodzieje, niesłowni, karierowicze, żonglerzy, cwaniacy, spekulanci, politykierzy, kuglarze, rezonerzy, pieniacze, nachały, cynicy, szydercy, szkodnicy, wyzyskiwacze, niemoty, prześladowcy, primadonny, klezmerzy, gbury, klowni, halabardnicy, służalcy, podlizusy, urzędasy, przewalacze, chudeusze, bankieciarze, lenie, partyjniacy, klika, mafia, tępi, oszuści, łapówkarze, flegmatycy, barbarzyńcy, krwiożercy, zwyrodnialcy, sadyści, ekstremiści, bezkarni, doktrynerzy, bałwochwalcy, próżniacy, bogacze, rentierzy, najemnicy, konfidenci, maniacy, doktrynerzy, apologeci, grubianie, gruboskóry, przyjemniaczki, świnie, szemrani, utytłani, kamaryliści, unurzani, przebrzydli, fałszywi, plugawi, potwory, niewydarzeni, pijacy, balangowicze, tępaki, groszoroby, pazerni, przekupni, bez charakteru, egoiści, wyrachowani, koniunkturaliści...

 

(jednym słowem: inteligenci)

 

...WŁAŚCIWIE

 

Jak już się wstąpiło na drogę kariery oznaczającej, że stajesz się kimś lepszym – to trzeba wiedzieć, że im lepiej, tym bardziej jesteś dostrzegalny, że wszyscy inni patrzą ci na ręce szukają potknięć, szukają potwierdzenia, że jesteś normalny, a twoja normalność jest twoją wadą, bo przecież jesteś w kaście lepszych. Od pewnego poziomu zauważalności nikt już nie zwraca uwagi na twoje przewagi, każdy doszukuje się u ciebie potknięć i przewałów, które od razu stają się wielkim wydarzeniem, tym większym, im sam jesteś większy.

Nie musisz zrobić nic złego, wystarczy, że dasz pretekst, aby inni tak pomyśleli. Być lepszym nie jest łatwo, zwłaszcza jeśli owa lepszość wiąże się z przywilejami i lepszym dostępem, pierwszeństwem we wszystkim. Być lepszym nie jest też łatwo, jeśli jesteś lepszy od bardziej mogętnych: stajesz się ich zmorą i zagrożeniem, więc najpierw ciebie wyeliminują, a postawią na nijakich.

...................................................................................................................................................

 

Działacze stołkowi lubią być najlepsi, co – paradoksalnie – sami sobie uniemożliwiają właśnie przez swoją stołkowość. Nie ma bowiem ani czasu, ani energii, ani nawet pomysłu na lepszość ten, komu cały dzień zajmują gry i zabawy w ważniactwo.

Działacze stołkowi uruchamiają „zapis”, eliminujący z życia publicznego, czyniący trędowatymi każdego, kogo stać na własne zdanie i na autonomiczną działalność. Porządek musi być, i to porządek ustanowiony przez nich, czyli stołkowców.

 

Wybaczając literacką niekonsekwencję, możemy chyba nadal, po latach, odczytać w powyższych wierszach ów głęboko w psycho-mentalności i w asocjacjach kulturowo-cywilizacyjnych to, co esencjalne dla „inteligenckości”.

 

Lingwistyka polityczna

 

W ostatnich latach – na przykład w pokoleniu transformacyjnym (dziś to są ludzie 30-40-letni) – mamy do czynienia z wydeptywaniem inteligenckich „skrótów”: jeśli już inteligent ma swoje poglądy, z którymi w dodatku się zgadza i nie chowa ich na czas „po godzinach”, to nabył je metodą „downloading ratio”: pobrał je po prostu z medialnej „bazy danych”. Uważny obserwator przemiany mediów (prasa, radio, telewizja, Internet, poliszynel parafialny) zauważa, że przestają być one podręcznym rezerwuarem informacji i komentarzy, a zaczynają postępować szlakiem komercyjnym, którego wyznacznikiem jest Paradoks Diongo Bongo, adoptowany na grunt „nauczania”.

 

„Nawet połowę świątecznego budżetu wydajemy na tandetę, buble oraz produkty, które „musimy kupić”, choć ich wcale nie potrzebujemy” – to przedświąteczne ostrzeżenia niemal każdego tytułu prasowego.

 

Wyobraźmy sobie, że jakaś korporacja wymyśliła produkt z mieszanki trocin i kompostu, nazwała go „Dziongo-Bongo” i uzyskawszy niezbędne certyfikaty dopuszczenia przystępuje do kampanii promocyjnej. Po kilkunastodniowych zabiegach promocyjnych skierowanych do różnorodnych targetów, w które włączono reklamę, public relations, sugestie wizerunkowe, ulgi lojalnościowe i wszystko, co wymyślił marketing, całkiem spora zbiorowość – na przykład kilka milionów ludzi – nie wyobraża sobie życia bez codziennej konsumpcji batonika Dziongo-Bongo. Dla tego batonika poświęcimy inne dobra z naszej konsumpcyjnej palety, czasem zupełnie nieekwiwalentnie, a mówiąc wprost: bez sensu.

Całe oszustwo polega na tym, że ktokolwiek kupi ów batonik, płaci (w cenie) za całą tę oszukańczą kampanię, której jest ofiarą jako ktoś, kto dał się ogłupić. Oznacza to (pójdźmy już na skróty), że dowolny szubrawiec może nas całkiem legalnie okraść ze wszystkiego, jeśli tylko zapłacimy za jego kampanię promocyjną, w wyniku której on nas wciągnie w swoje interesy i przekona do tego właśnie pomysłu. A korporacja dostanie jeszcze ekologiczne fundusze za utylizację trocin i kompostu. Na koniec pomysłodawca trefnego, ale jakże dochodowego batonika „Dziongo-Bongo” zostanie wziętym copywriterem, skoro mu tak dobrze idzie.

Lista „batoników DZIONGO-BONGO” jest długa. Korporacje oferują światu pokaźną listę produktów komercyjnych absolutnie nieprzydatnych nikomu:

-     słodycze, alkohole, tytoń, narkotyki;

-     gadgety udające niezbędniki;

-     politycy-rentierzy-celebryci-starlets;

-     kinematografia 5-go sortu;

-     prasa brukowa;

Ich podstawowa rola wygenerowana przez korporacje jest prosta i w sumie łatwa: kształtować „target” rynkowy, „wychowywać” konsumenta pod sztancę, jaką da się najskuteczniej (zysk) podporządkować produkcyjnemu, usługowemu, operacyjnemu profilowi korporacji[5].

Zatem: korporacje gospodarcze – gdyby tylko zechciały – są dziś w stanie wytworzyć byle co z byle czego, ładnie opakować – a następnie przekonać masowy „rynek”, że bez tego batonika życie konsumenta będzie szare, ponure i pełne smutku, a do tego niezdrowe

 

A teraz uprzejmie proszę o porównanie „patentu” na Dziongo-Bongo z tym, co znajdujemy na stronie FOODWATCH, śledzącej w imieniu i na rzecz konsumentów skład produktów żywnościowych na świecie.

 

 

Nie inaczej zachowują się media: ich rynek zresztą opanowują korporacje, niekoniecznie medialne, bo są tam i „przemysłowe”, i „polityczne”. Współczesna zaś inteligencja – z podanego „do pobrania” zestawu „mainstreamowego”, wybiera sobie jak z automatu pięćdziesiąt, może sto prostych i gotowych „racji” i operuje nimi, uchodząc za kompetentnych. Tę samą „technikę” przejmuje Salon, dziś już przeistoczony w Celebrę.

 

Inteligencji obowiązkiem publicznym jest między innymi ustawiczne, westalskie pielęgnowanie ognia dysputy idei, dokonań i zamierzeń, do tego ważne jest, aby ta dysputa swobodną była i nieskrępowaną, wolną, nieskończoną: dążenie, skłonność, tendencja, by dyskusje rozmaite kończyć głosowaniem zamykającym usta przegranym – jest w swej istocie rozwiązaniem siłowym, a nie żadnym dorobkiem demokracji. Szkoda, że ta myśl po raz pierwszy wypowiedziana głośno w „zielonej książeczce” Kadafiego, raczej niezbyt skłonnego do obcowania z dysputą, przez co została oddalona przez inteligencję jako będąca z nieprawego łoża. Zresztą, nawet głosowań zdajemy się zaniechać: oto coraz częściej króluje nam swoista „aklamacja”, czyli zgodny okrzyk środowiskowych „mieszaczy”, którym pozostali nie ośmielą się przeciwstawić, a może i też nie chcą.

 

Trzy są symptomy przewagi w dyspucie publicznej: żywi mają rację nad martwymi, zwycięzców nikt nie rozlicza, duży może więcej. W zasadzie stanowią one kanon inteligenckiego pragmatyzmu.

Jeśli żywi mają rację nad martwymi (nieobecni nie mają racji), to znaczy, że prawdę o Oświęcimiu, Katyniu, Powstaniu Warszawskim, sytuacji w Chinach, Murzynach w Ameryce, odkryciach Kolumba i demokracji ateńskiej – kształtują zawsze ci, którym to jest tu-teraz do czegoś potrzebne, a ich uzgodnienia i dysputy – może się okazać poniewczasie – pozostają w zupełnej abstrakcji od tego, co niegdyś było rzeczywiste. Show must go on – wydają się powtarzać ci wszyscy, którym dane jest, albo którzy zawłaszczyli prawo do pisania podręczników i rozstrzygania kto ma rację, kto mówi prawdę, jak ma realizować się dziejowa i bieżąca sprawiedliwość.

Jeśli zwycięzców nikt nie rozlicza, to w życiu codziennym i przy tworzeniu Historii obowiązuje paradygmat skuteczności: musisz wygrać, bo wtedy w twoim ręku są „teczki na wszystkich” oraz prawo do ich użycia lub odłożenia ad acta. Zatem każde szalbierstwo, każda podłość staje się usprawiedliwiona i nawet pożądana, jeśli w jej wyniku osiągasz status dysponenta nawą rozliczeń, bo wtedy uzyskujesz immunitet, bezkarność, twoje glorie pokrywają lukrem wszelkie dokonane i zamierzone bezeceństwa, dają też prawo nawet fałszywego przerzucania oskarżeń na pokonanych.

Jeśli duży może więcej, jeśli rację rozdziela się w życiu „według rzucanego cienia”, to skutek jest taki, że autobus ma największe prawa na ulicy, ciężarówka na szosie, minister w branży, dryblas na dyskotece, oligarcha w biznesie, dyrektor w urzędzie. Nie zabraknie „rozsądnych”, którzy to potwierdzą i zdziwią się, o co Pimpusiowi chodzi. Rzecz w tym, że ulica, szosa, branża, dyskoteka, biznes czy urząd stworzone są dla dobra publicznego, a nie wyłącznie dla autobusów, ciężarówek, ministrów, dryblasów, oligarchów czy dyrektorów. To trudne do pojęcia.

A potem powstają sytuacje, w których wybucha tłumiona długo rozpacz i niewiara w sens pielęgnowania normalności i poprawności. Bo żadna droga „legalnej” interwencji nie skutkuje.

 

Dobrze jest przyjrzeć się „z lotu ptaka” polskiej scenie ideowo-politycznej. Zacznijmy od tego (o czym obszerniej w innym eseju), że scena ta nie jest rozpostarta pomiędzy przeciwstawne sobie Lewicę, Prawicę oraz godzącą je Średnicę mającą uchodzić za Centrum, tylko jest gmachem zbudowanym na podstawie kolistej: fundament tego gmachu stanowi wszystko co jest ludowe, soczyście treściwe, płodne naturalną żywotnością ekonomiczną i artystyczną, a kolejne warstwy zbliżają się (Podpowierzchnia) ku inteligenckości, kiedy zaś ją przejdą – wieńczą dzieło kopułą elitarną.

Kolista podstawa, to niesprzeczne, tylko przechodzące w siebie idee i praktyki konserwatywne (definiowane przez Personalizm), prawicowe (definiowane przez Liberalizm) i lewicowe (definiowane przez Socjalizm). Podkreślmy: są one ułożone na ludzkim, społecznym żywiole koliście i łączą się ze sobą, przechodzą w siebie.

Na tym fundamencie wyrosły mury Inteligencji i Elit. I oto w dobie Transformacji w tak utrwalonym gmachu dysputy podobnym do Koloseum – dokonała się dramatyczna rekonstrukcja: inteligencja lewicowa i elity lewicowe pośpiesznie umknęły po 1989 roku znad fundamentu lewicowego, rozpierzchły się (mniej-więcej po równo) w kierunkach konserwatywnym i prawicowym, porzucając swoją „bazę społeczną”. No, może ostały się jednostki, choćby Kuroń czy Modzelewski, których zresztą o lewicowość nikt by nie podejrzewał. Rozmaite lewicowe partie i ugrupowania pozostają nimi zaledwie z nazwy (daruję sobie szczegółową analizę).

Zatem zamiast Koloseum mamy niespodziewanie Amfiteatr: w miejscu, gdzie pozostał „elektorat” lewicowy (masy, publiczność?), w wyrwie pozostałej po inteligencji i elitach, powstała szczególna scena, gdzie w para-lewicowym kontredansie konserwatyści i prawicowcy odgrywają spektakle udające lewicowe „odchylenia” od swoich rodzimych doktryn. Czynią to oczywiście z wyrachowania politycznego, korzystając z owej wyrwy w murze.

Przy tej konkurencji, było-nie-było profesjonalnej, lewica zwana przeze mnie flibustierską (koncesjonowana, parlamentarna, tylko udaje lewicę) nie ma szans, musi uciec się do asocjacji roszczeniowych, do konserwatyzmu a’rebours (nie nam dają, tylko my żądamy), albo ku trącącej powierzchownością „lewicowości kulturowej”, łatwo poddając się szyderstwom z każdej strony, bo wszak i prawica, i konserwatyzm czerpią i swobodnie, bez kompleksów właściwych lewicy, rozwijają swoją myśl ideową i polityczną, nie dzieląc jej maskująco na „społeczną” i „kulturową”.

 

Społeczna, publiczna rola inteligencji

 

Legitymizacją samej warstwy inteligenckiej jest wyłącznie jej obowiązek: bez jego wykonywania – sumiennego, rzetelnego, kompetentnego, z zaangażowaniem – inteligencja może i powinna zaprzestać auto-kreacji jako warstwa, zbiorowy podmiot życia publicznego. Zacznijmy od przytoczenia kolejnego tekstu (Jan Herman: Zrozumieć Polskę, w przygotowaniu):

 

 

CIĄG DALSZY - CZ. 2

Wyszukiwanie

Kontakty

Pasje-moje

Tematy do dyskusji: Inteligencji poziom inteligencji

Nie znaleziono żadnych komentarzy.